To co uwielbiam w chodzeniu po miejscach kultury wysokiej, to fakt, że artyści są tam ze mną i dla mnie na żywo. W tym jednym, konkretnym terminie. Każde wykonanie jest wyjątkowe i jedyne właśnie dzięki temu, że grają na scenie prawdziwi ludzie. Są jednak również okazje, aby doświadczyć kultury wysokiej w nieco innej formie. I o tym właśnie będzie dzisiaj. Opera w kinie - hit czy kit?
Coraz więcej kin w ostatnim czasie decyduje się na próbę pozyskania nowego klienta. Klienta z nieco innej kategorii niż ten standardowy, przychodzący raz na kwartał na interesujący go film. Opera w kinie to coś, co może wprawiać w lekką konsternację takiego widza, który nie zawsze spodziewa się, że i taką formę rozrywki może przeżywać w znanym sobie miejscu. To wciąż kino, ale na kilka godzin sala nieco zmienia swój charakter. Oczywiście trudno liczyć na to, że w kinie zobaczymy mężczyzn w garniturach i kobiety w strojnych kreacjach, ale też niekoniecznie o to w tym chodzi. Nieco bardziej podniosły charakter już na wstępie buduje rozdawany kieliszek bezalkoholowego wina musującego, a na sali widzę zadziwiająco dużo zajętych miejsc. To co zaskakuje wytrawnego kinomana to brak reklam przed seansem. Wszystko to zdecydowanie wyróżnia operę w kinie od standardowej wizyty w tym miejscu.
Inny charakter ma opera z odtworzenia, która została zarejestrowana jakiś czas temu, a inny ta, która jest transmitowana na żywo. O wersji opery live pisałam w przypadku "Lohengrina" z Met Opery. W przypadku wersji na żywo czuć było bardziej podniosły klimat, a i zgromadzeni widzowie postawili na bardziej eleganckie stylizacje. Opera z odtworzenia to bardziej klimat seansu kinowego, co sprawia, że można poznać sztukę operową w komfortowych dla siebie warunkach.
Tak w wielkim skrócie, o czym jest "Carmen"? Jak czytamy na stronie kina: "Opera opowiada historię młodej Carmen, robotnicy z fabryki cygar, która rozkochuje w sobie kaprala Dona Joségo. Z czasem kobieta okazuje jednak swoje względy torreadorowi Escamillo i aby być wierna swoim ideałom, porzuca Joségo." Don Jose nie może za to poradzić sobie z odrzuconym uczuciem i robi wszystko, aby wrócić do ukochanej. Gdy ta ponownie odrzuca jego miłość, decyduje się odebrać jej życie.
zdjęcie: https://www.cinema-city.pl/static/pl/pl/opera
To co bardzo mi się podobało w przypadku "Carmen" to wyśmienita główna postać, w której wyjątkowo zaprezentowała się Elīna Garanča. Świetna wokalnie, z mocnym charakterem, odegrana z pazurem. Może nie przekonała mnie w tańcu aż tak, jak to robiła swoim głosem w trudnych ariach, ale wciąż bez wątpliwości jest to właściwa osoba na właściwym miejscu. To co przyciąga na "Carmen" to oczywiście muzyka George'a Bizeta. Podczas niemal 3-godzinnego widowiska można było usłyszeć kilka doskonale znanych utworów, które elektryzują. Jeśli macie ochotę przypomnieć sobie utwory, o których mówię, polecam przesłuchać kilka z nich z poniższej playlisty.
Głównym moim zastrzeżeniem do samej sztuki są wykonania elementów walki. Już kilkukrotnie przekonałam się na własnych oczach, że są to momenty, które często sprawiają problemy na operowych scenach. Ich sztuczność jest niekiedy bardziej zabójcza niż przykładany do szyi sztylet. W przypadku "Carmen" wystawianej w Arenie w Weronie sceny te były nieco zabawne. W scenie finałowej akt zabójstwa zupełnie mi nie wybrzmiał. Myślę, że wykorzystanie składanego sztyletu, który chowa się w momencie kontaktu z ciałem mógłby wywrzeć większe wrażenie. Do tego choć odrobina sztucznej krwi i scena ta w moich oczach znacznie by zyskała. Bez tego było bardzo, bardzo sztucznie.
źródło: mat. cinemacity
Lubię takie nieoczywiste wyjścia, bo w wielu przypadkach bardzo mnie inspirują do kolejnych kroków. Wcześniej nigdy nie spoglądałam na Arenę w Weronie, a jej wielkość ukazana na ekranie w Cinema City zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Już samo to, jak wielu artystów znalazło się na scenie, aby opera mogła wybrzmieć, jest powalające. W tym momencie mogę jedynie nieco żałować, że sala kinowa wybrana na ten seans nie była tą największą. Oczywiście wszystko zależy od zainteresowania cyklem opery w kinie, więc może już kolejne sztuki będą przedstawiane na największych salach kinowych.
Arena w Weronie została wpisana na moją listę miejsc, które chciałabym odwiedzić. Już spojrzałam na planowane występy w tym roku i wiem, że będzie to jeden z moich celów na 2024 rok, aby obejrzeć na żywo którąś z wyśmienitych sztuk właśnie w tym miejscu. Amfiteatr ten jest trzecim największym takim obiektem, ale to co najważniejsze to to, że wciąż wystawiane są tam sztuki. Miejsce, które zapewne zapiera dech w piersiach. Sprawdzę to na własnej skórze! Dodatkowo przy Arenie głównej znajduje się również sala przeznaczona na koncerty filharmonijne. Czy tydzień w Weronie z operą i koncertem nie brzmi wyśmienicie?
zdjęcie: www.arena.it/en
Wracając jednak do samej sztuki w wersji kinowej. Największe plusy takiej opcji to: wygodne, kinowe fotele, idealny widok z każdego miejsca, przystępna cena, możliwość przyjrzenia się zbliżeniom i detalom. Ostatnia z wymienionych pozycji to ta, która przekonuje mnie najbardziej do powtórzenia wizyty na cyklu "Opera w kinie". Mamy bowiem wyjątkową okazję, aby zobaczyć wszystkie szczegóły z bliska. Szczególnie wartościowe jest to, gdy patrzymy na twarze artystów. Ich wielobarwność i dokładność w impresji jest cudowna. Każdy grymas, mrugnięcie, gra ciałem, wzrokiem - w wielu sytuacjach, gdy siedzimy w operze w dalszej części widowni, są to elementy, których nie dostrzeżemy. Tutaj wszystko podane jest jak na tacy. Dla mnie może jedynie brakowało, aby nieco częściej pokazać całą scenę. Działo się na niej bowiem tyle, że ucięcie ujęcia do 2-3 bohaterów wzmagało ciekawość tego, co dzieje się wokół nich. A tak jak wspomniałam artystów na scenie było na pewno mocno ponad stu. Przydałyby się również dodatkowe ujęcia na orkiestrę i dyrygenta, którzy wykonują kawał pracy, a widzieliśmy ich raptem kilkukrotnie.
zdjęcie: ZDF/Ennevi Foto
Tytuł artykułu też nie powstał bez przyczyny. Tak jak się spodziewałam, na seans trafiły również osoby, które zupełnie nie tego się spodziewały. Może nie doczytały opisu, może poszły w ciemno, może chciały dać szansę operze, ale nie są odbiorcami dla tego typu kultury. Oczywiście nic w tym złego, bo każdy wybiera to, co mu w duszy gra. Jedyne co to mnie jako widza męczy bardzo, gdy ktoś się spóźnia i zaczyna szukać swojego miejsca, a w momencie, gdy jest ono zajęte to nie usiądzie na najbliższym wolnym, aby nie przeszkadzać skupionym na ekranie widzom, tylko zaczyna dociekanie i przesadzanie. Wychodzę z założenia, że jak się spóźniam, to zajmuję wolne miejsce byle gdzie. Szczególnie w kinie, gdzie widok z każdego miejsca jest doskonały. Drugim minusem osób, które z przypadku przychodzą na taki seans jest to, że przychodzą z... popcornem i nachosami. Teatr, opera, koncert to takie widowiska, gdzie zupełnie nie akceptuję przekąsek. Chrupanie to nie jest to, co chcę słyszeć. W ramach ciekawostki powiem, że osoby, które chrupały nachosami wyszły z sali jeszcze przed zakończeniem pierwszego aktu. To jasno pokazuje, że widz nie został dobrze dobrany do prezentowanego materiału.
Czy warto iść na operę w kinie? Ja odpowiadam, że zdecydowanie tak. Czy opera w kinie może zastąpić prawdziwą operę? Nie ma takich szans i nie taki jest jej cel. Dopełniamy, przeżywamy, odczuwamy, poznajemy.
KulturoNIEznawczyni
tagi: Opera w kinie, Cinema City, cykl, cykl operowy, Opera w Weronie, Carmen, kino, Warszawa, kultura, sztuka, opera, teatr, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni
Comments