O koncercie Taylor Swift w Warszawie mówiło się coraz głośniej od kilku miesięcy. Wyczekiwana od lat, niezwykle popularna piosenkarka w końcu postanowiła uwzględnić Polskę w swoim światowym tourze, co spowodowało ogromną radość wśród fanów wokalistki. Trzy koncerty na stadionie Narodowym w Warszawie to niezwykłe wydarzenie muzyczne, a przede wszystkim wielkie show, które zapewnia Amerykanka. To co się działo 1 sierpnia 2024 roku przejdzie do historii, a jakie wrażenia mam po tym koncercie, jako osoba, która nie zalicza się do grona Swifties, lecz do prostych, klasycznych słuchaczy? O tym dzisiaj!
Swifties to dla mnie grupa niezwykle specyficzna, konkretna, charyzmatyczna i w pełni wpatrzona w swoją idolkę. Już idąc na stadion można było poczuć klimat obserwując ciekawe, zachwycające, a niekiedy wręcz zadziwiające stroje fanów artystki. Królowały wysokie kowbojki, ale również kolorowe sukienki i cekiny. Już w kolejce można było wymienić się bransoletkami przyjaźni, których niektóre fanki przyniosły całe worki. Trudno znaleźć tak barwny i tak dobrze przygotowany, zmobilizowany fandom i w tym momencie wielkie ukłony dla wszystkich Swifties, którzy dzięki takiej postawie zagwarantowali dodatkowe atrakcje podczas koncertu. Mowa tu choćby o żółtych balonikach, które podświetlone latarkami telefonów stworzyły niesamowity klimat podczas jednego z utworów.
Punktualnie 15 minut po 18 na scenie pojawił się zespół Paramore, który w Polsce nie był od kilkunastu lat. Charyzmatycznej wokalistce nie można odmówić energii, którą emanowała w trakcie 45-minutowego występu. O ile wcześniej slyszałam o niezadowoleniu wielu fanów, że to właśnie Paramore został wybrany na support, tak muszę przyznać, że pozytywnie się zaskoczyłam ich wykonaniem. Oczywiście można się przyczepić do kalibracji dźwięku, bo szczególnie przy wyższych dźwiękach wokal na stadionie Narodowym nie brzmiał dobrze. Było to jednak spowodowane ustawieniem dźwięku już pod gwiazdę wieczoru, wiec nie można oczekiwać, że dźwięk na supporcie będzie idealny. Rockowy zespół porządnie rozbujał warszawską publiczność i po zejściu ze sceny pozostało odliczanie do rozpoczęcia koncertu, na który wszyscy czekali.
Taylor Swift zgodnie z planem na scenie pojawiła się w okolicach 19:35. To co mogło ująć i poruszyć najtwardsze serca to mówiąca co trochę po polsku Amerykanka. Trzeba przyznać, że artystka wyuczyła się wielu słów oraz sformułowań i wypowiadała je tak, jakby tylko na chwilę wyjechała z Polski do Ameryki, ale szybko wróciła do nadwiślańskiego kraju. Z ust Taylor usłyszeliśmy m.in. "cześć", "miło was poznać", "kocham was", "sierpień", czy "dziękuję bardzo". Za każdym razem wypowiadane słowa przynosiły wielki gwar i oklaski na stadionie. Taylor Swift przez cały koncert mnożyła pozytywną energię, która udzielała się fanom. Było energicznie, kolorowo, z pazurem, a przede wszystkim widowiskowo. Widowisko to bowiem najlepsze słowo, aby określić to, co się zadziało tego dnia na stadionie w Warszawie.
Piosenkarka podczas 3.5-godzinnego koncertu zaśpiewała ponad 40 utworów. Organizatorzy zadbali, aby na płycie fani czuli się komfortowo i za to należą się wielkie brawa. W trakcie spokojniejszych utworów sprawnie rozdawano wodę, a fani stojący bliżej barierek pomagali w obsłużeniu tych, którzy stali nieco dalej. Darmowa woda to powinien być standard na każdym masowym wydarzeniu szczególnie, gdy mówimy o dniach, w których temperatura przekracza 25 stopni. Stojąc na płycie w sektorze GA mogę powiedzieć, że było komfortowo, nie było przepychanek, a nawet, mimo zamkniętego dachu, nie odczuwałam zaduchu. Warunki idealne, aby bawić się doskonale i skupić na show.
Wracając jednak do tego, co wydarzyło się na scenie. Trudno jest opisać emocje i wrażenia z tego koncertu. To jest coś, co trzeba przeżyć na własnej skórze. Zaznaczałam na początku, że nie zaliczam się do najbardziej zagorzałych fanek Amerykanki, dlatego nie wszystkie utwory były mi tak dobrze znane. Czekałam szczególnie na 3 ery, których słucham najczęściej. Nie zawiodłam się jednak żadnym wykonaniem. To, ile się działo na scenie to jakiś kosmos! Sekcja "Red" jest moim zdaniem najbardziej energetyczna i na niej bawiłam się najlepiej. Na pozostałych jednak było równie głośno, bo to koncert świetnie przemyślany, zaplanowany i przećwiczony wiele, wiele razy. Zanim Taylor Swift trafiła do Polski, koncertów z trasy The Eras Tour zagrała blisko 100. Cała trasa składać ma się ze 153 koncertów na czterech kontynentach. Liczby te robią niesamowite wrażenie.
Kilka fragmentów z koncertu z 1 sierpnia 2024 znajdziecie na TikToku kulturoNIEznawczyni, a wszystkim Wam, którzy wybierają się na koncert w sobotę i w niedzielę życzę świetnego czasu. Zabierzcie ze sobą półlitrową wodę, wygodne buty, a resztę na pewno zapewni Wam Taylor Swift!
Dajcie znać, czy byliście na koncercie Taylor Swift w Warszawie!
KulturoNIEznawczyni
tagi: Taylor Swift w Warszawie relacja, koncert, Taylor Swift po polsku, Stadion Narodowy, muzyka, the eras tour, the eras tour polska, 2024
Comments