Czasem wydaje mi się, że mimowolnie wpadam w pułapkę moich przekonań i przewidywań. Widziałam ten tytuł już od dawna na moim Kindle'u i tak zwlekałam z wyborem tej książki jako następnej do czytania. Zwlekałam, zwlekałam, aż w końcu uznałam, że okej, że spróbuję. Miałam ją w polecanych, a mimo to z jakiegoś powodu sądziłam, że będzie dość suchą pogadanką coachingową i dostanę listę 100 różnych aspektów życia i o każdym jakieś wydumane frazesy, żeby cieszyć się życiem i nie marnować czasu. Jak się okazuje, książka ta skrywa zupełnie coś innego.
To ocenianie książki nie tyle po okładce, co bardziej po tytule to jakiś wyższy poziom gdybania. Całe szczęście, że sięgnęłam po tę pozycję i mogłam na własne oczy się przekonać, dlaczego książka znalazła się na wielu listach polecanych tytułów. Nie jest to na szczęście literatura coachingowa, po której motywacji nie brakuje, ale nie bardzo wiadomo, co ze sobą zrobić. Nie jest to też napakowana radami pozycja dla tych, którzy chcą coś zmienić, ale nie bardzo wiedzą co. To taka książka dla tych, którzy żyją względnie dobrze, raczej zadowoleni, raczej idzie w porządku, ale może złość, niechęć i żal dosięgnie ich (albo ich najbliższych) dopiero za kilka / kilkanaście / kilkadziesiąt lat.
Bronnie Ware jest w moim odczuciu autorką niezwykle wrażliwej, poruszającej i dającej do myślenia książki, bo "Czego najbardziej żałują umierający" to historie, w której umieszcza swoje przeżycia, ale głównie rozmowy i przemyślenia osób, którymi się opiekowała. A w zdecydowanej większości były to osoby na łożu śmierci. Jak wiele ważnych rad można usłyszeć od ludzi, którzy wiedzą, że za kilka dni / tygodni, a maksymalnie miesięcy przyjdzie im pożegnać się z doczesnym światem? Każdy z nas na pewnym etapie swojego życia ma styczność z ludźmi, którzy umierają. Boimy się rozmawiać o śmierci, boimy się wspominać, boimy się drążyć. Śmierć, mimo że jest stałym elementem naszego życia, jest wciąż odsuwana i przemilczana. O tym też wielokrotnie wspomina Bronnie Ware, która ochoczo namawia, aby śmierć przestała być tematem tabu.
"Czego najbardziej żałują umierający" to trochę autobiografia autorki, która w nieco nachalny sposób próbuje skleić kilka wątków w jeden, aby czytelnik w jak najlepszy sposób mógł poznać ją, ale jednak przede wszystkim jej towarzyszy życia. Trudno sobie wyobrazić, z jak dużym obciążeniem zmagają się pielęgniarze, którzy na pełen etat asystują w codziennym życiu osób umierających. Bronnie nie broni się przed rozmową. Chętnie wysłuchuje historie pacjentów, których traktuje z wielką empatią i dobrocią. Czasem jest dla mnie aż niewiarygodne, jak wysoki poziom empatii i wyrozumiałości musiała mieć Ware.
A czego najbardziej żałują umierający?
Tu odpowiedzi nie są niesamowite, odkrywcze ani zawiłe. To odpowiedzi, których możemy się spodziewać, tak samo, jak możemy się spodziewać, że mogłyby paść z ust każdego z nas, gdy leżelibyśmy na łożu śmierci. Książka podzielona jest na kilka tematów. O każdym z nich opowiada co najmniej dwójka bohaterów. Wszystko wplecione w codzienne życie zawodowe Bronnie, która z każdym swoim podopiecznym nawiązuje przyjacielską relację. Dzięki temu może wsłuchać się w głosy i rady bardziej doświadczonych życiowo ludzi i pozwolić sobie na własne przemyślenia.
Żal pierwszy: szkoda, że nie miałam odwagi żyć tak, jak chciałam, a nie tak, jak oczekiwali inni.
Żale często dotyczą obaw, bierności, braku odwagi w podjęciu ważnych decyzji, obaw o zmianę życia, obaw przed zaryzykowaniem. Żal drugi dotyczy pracy, w której tak wiele spędzamy czasu. Umierający podkreślali, jak bardzo praca ich angażowała, jak często stresowała, ale jak wiele dobrego też im przynosiła. W kontekście spojrzenia na swoje życie, wszyscy wspominali, że pracowali za dużo. Nawet jeśli przynosiło im to satysfakcję to odbierało bezcenny czas, który mogliby poświęcić swoim bliskim. Gdy zdali sobie z tego sprawę było już za późno.
Żal trzeci: szkoda, że nie miałem odwagi okazywać uczuć.
Wielu z nas boi się odtrącenia, wyśmiania. Boimy się pokazać najbliższym, kim tak naprawdę jesteśmy. Kryjemy się za maskami, aż w końcu pękamy, albo... nie. Kolejny bohater mając raptem kilka tygodni życia zdał sobie sprawę, że jego najbliżsi nic o nim nie wiedzą. I nie była to ich wina, lecz jego. Przez całe życie pokazywał się tylko ze swojej silnej strony, ale brakło mu odwagi, aby pokazać to, kim tak naprawdę jest. Dzięki Bronnie zebrał się na odwagę i na koniec swojego życia otworzył się na rodzinę. Po raz pierwszy od dawna wyznał swoim dzieciom, że je kocha i jest z nich dumny. Powiedział to wprost. Bo czasem domysły i liczenie, że na pewno to inni wiedzą i czują, nie wystarcza.
Kolejny z żali związany jest również z relacjami, ale tym razem stricte przyjacielskimi. Wielu umierających wspominało piękne czasy, gdy szczęście znajdywało w grupie znajomych. Po latach grupy się rozpadały, przyjaciele rozjeżdżali się po świecie, każdego pochłaniały nowe obowiązki. Czasem za mało się staramy, aby zachować dobre relacje. Nie potrafimy wybaczyć, obrażamy się, skreślamy z błahych powodów. A po latach boimy się odezwać, bo może ta druga osoba wcale nie tęskni za wspólnym spędzaniem czasu. Ale może jednak czuje to samo co my? Może nie warto odpowiadać za innych, lecz lepiej sięgnąć po telefon i wybrać stary numer?
Żal piąty: szkoda, że nie pozwoliłam sobie być szczęśliwa.
To co mnie zachwyciło w tej książce to opisy znajomości z podopiecznymi, a szczególnie te fragmenty, w których autorka opisywała ostatnie rozmowy, ostatnie chwile i ostatnie tchnienia swoich podopiecznych. To są te strony, na których można zostawić kilka mokrych plam przez łzy wzruszenia, które trudno, aby się nie pojawiły, kiedy ktoś z takim uczuciem przedstawia nam pożegnania. Dla mnie to najmocniejszy punkt "Czego najbardziej żałują umierający". To nie są jakieś niesamowite historie, ale relacje są opisane tak pięknie i prawdziwie, że to właśnie powodowało u mnie szczere wzruszenie.
Jak wspominałam na początku, sięgając po tę książkę sądziłam, że będzie to taki poradni z suchymi radami, co należy robić, a czego unikać. To natomiast przepiękna, poruszająca książka o życiu, śmierci, żalu, pragnieniach, miłości, słabości i nadziei.
Co ciekawe, Bronnie również jesteśmy w stanie poznać całkiem dobrze. Szczególnie pod koniec, kiedy opowiada nam również o tej mniej atrakcyjnej stronie swojego życia. Dowiadujemy się o silnych epizodach depresyjnych, które miały miejsce głównie już po zakończeniu życia zawodowego u boku umierających. Możemy też z uznaniem podziwiać jej zaangażowanie w akcje społeczne. Sama decyduje się na projekt więzienny zakładający naukę śpiewu w kobiecym więzieniu. Może brzmieć to abstrakcyjnie, ale finalnie Bronnie swój cel osiąga i zaczyna z sukcesem prowadzić zajęcia dla więźniarek. To kobieta bardzo kreatywna, odważna i silna. Widać, że ma potrzebę przelać swoją historię na papier i podzielić się nie tylko przemyśleniami umierających osób, ale również swoimi.
Bronnie Ware, źródło: https://bronnieware.com/about-bronnie/
Z minusów chcę na pewno wymienić dość nietypowe podejście do medycyny. Kilkukrotnie kobieta zdradza nam swoje upodobanie do medycyny alternatywnej, naturalnej, a może wręcz szamanizmu. Jestem daleka od wierzenia, że możemy własną świadomością wyleczyć się ze śmiertelnych chorób. Medytacja to świetna rzecz, ale nie sądzę, aby miała aż taką moc. Temat depresji wydaje mi się, że został wciągnięty trochę na siłę i jest typowo po to, abyśmy mogli lepiej poznać Ware. Są to ostatnie rozdziały książki i niewiele one dodają do tego, co już zostało wypowiedziane.
Fakt, że autorka nagle, magicznym sposobem - z dnia na dzień - pozbywa się wszelkich problemów jest trochę dziwne i niejasne. Na pewno jest tu zbyt dużo wstawek autobiograficznych, bez których mogłoby się czytać tę książkę lepiej. Ostatnie rozdziały bym sobie darowała. To materiał na inną pozycję. Całokształt jednak robi pozytywne wrażenie, a ja nie żałuję żadnej z łez, które podczas czytania uroniłam.
KulturoNIEznawczyni
Комментарии