top of page

"Dom Straussów" Adrian Bednarek | Takich slasherów nie chcemy [recenzja]

Rzadko czyta się książki, w trakcie których chce się rzucić swoim egzemplarzem w ścianę i uciec z mieszkania. Kilkukrotnie sądziłam, że już nie dam rady doczytać "Domu Straussów" do końca, ale wychodzę z założenia, że opinie o tytule można wyrazić w pełni, gdy przeczyta się książkę od deski do deski. Czasem tak jest, że fabuła, czy akcja zaskakują dopiero po pewnym czasie. Przemęczyłam się więc do końca, ale nic to nie dało. A może dało, bo było jeszcze gorzej. Dzisiaj miłych słów nie będzie. Szkoda, bo takich sytuacji nie lubię i znacznie łatwiej mi pisać o zachwytach niż rozczarowaniach. Dlatego będzie krótko i konkretnie. Przeczytałam, chcę się wyżalić i zapomnieć.


Najpierw kilka słów o tym, czym jest slasher. Książki konkretnie tego typu chyba wcześniej nie czytałam, ale filmy bazującej na takiej idei widziałam wielokrotnie. Slasher to po prostu horror, którego fabuła bazuje na stopniowym zmniejszaniu się liczby bohaterów w niewyjaśnionych okolicznościach. Jak można się domyślać zostają po kolei mordowani albo porywani i w ten sposób grupa znajomych zmniejsza się, a my dochodzimy do końca historii z ostatnimi jej przedstawicielami, którzy jakimś cudem uszli cało z tego zamieszania. To taka podstawa, aby wiedzieć, czym charakteryzują się powieści tego typu.


Dom Straussów - okładka książki

O czym jest "Dom Straussów"?

Piątka przyjaciół, świeżo po obronie prac magisterskich, udaje się na wakacyjny wyjazd do leśnego domku w Mikołajkach, aby uczcić koniec studiów. Adam, nieformalny lider grupy, proponuje smartdetoks - zabawę polegającą na zamknięciu telefonów w sejfie, by w pełni cieszyć się beztroskimi wakacjami, wolnymi od cyfrowych rozpraszaczy. Tak się wydarza, że telefonów pozbywają się na dobre, ale ten wątek tak właściwie nie jest przez autora na kolejnych stronach kontynuowany. Jest to tylko opisanie powodu, dla którego grupa znajomych nie ma przy sobie smartfonów.


Sielankowy wyjazd szybko przerywają napięcia i kłótnie, które prowadzą do podziałów w grupie. Krysia, jedyna singielka, poznaje tajemniczego Filipa, który mieszka w starym domu po drugiej stronie lasu. Po wspólnym dniu zaprasza go do domku. Tymczasem jedna z par nie wraca z wycieczki po lesie, wzbudzając niepokój reszty przyjaciół.


Filip, znający okolicę jak własną kieszeń, oferuje pomoc w poszukiwaniach. Przyjaciele nie wiedzą jednak, że Filip wie, co stało się z zaginionymi i ma swoje powody, by nie dopuścić do ich odnalezienia. Jego motywacje są mroczne, a tajemnicza posiadłość, w której mieszka, skrywa wiele sekretów.


dom w mrocznym lesie

Wspomniałam już wcześniej, że książka ta jest po prostu zła. Różne słowa mogłyby lepiej oddać moje odczucia, ale nie chcę aż tak dosadnie zrównywać tego tytułu z ziemią, ale chyba i tak to zrobię, aby być z Wami szczera. Krysia, Jadzia i ekipa tworzą coś, co ma być straszne, a jest śmieszne. Czytając ten tytuł miałam wrażenie jakbym czytała ubogie streszczenie pozbawione opisów, emocji, jakiegokolwiek artyzmu i to stworzone wszystko przez bardzo, bardzo młodego człowieka. Takiego który wciąż chodzi do szkoły i stawia swoje pierwsze kroki w kierunku poważnego pisania. Co trochę wręcz załamywałam ręce niedowierzając, jak można wydać taką treść i powiedzieć czytelnikom "czytajcie".


Najgorsza rzecz to okropnie niski poziom językowy, fabularny, a dodatkowo historia, która jest pełna absurdów, nielogicznych kroków bohaterów, płaskich, bezbarwnych postaci, których poznajemy tylko za sprawą zdawkowych opisów mówiących, jak oni sami siebie postrzegają. Nie poznajemy postaci po ich czynach. Nie chcę się rozwodzić nad kwestią jakiejkolwiek logiki przyczynowo-skutkowej, bo tu takowej nie ma. Morderstwa lecą jeden po drugim. Można mrugnąć i opis mija, a emocji nie ma żadnych. Próba wzbudzenia w czytelniku różnych uczuć nie wyjdzie, jeśli historie są tak nierealne. Czuć tu ściemę, naiwność. Aaa i te dialogi. Nawet nie wiem jak to skomentować. Czy ktoś na świecie w ten sposób rozmawia? Ja się wyginałam z zażenowania. U Bednarka nawet zwłoki nie sztywnieją tylko stają się gumiaste. Ja tu nic nie rozumiem, ja tu niczego nie lubię. Przykro mi.


mroczny las

Trudno mi tu znaleźć cokolwiek dobrego, więc już zamilknę. Z plusów to okładka książki jest bardzo ładna. I tu przychodzi znane powiedzenie o ocenianiu książek po okładce. Tyle. Koniec plusów.


Czytanie tej książki to była istna katorga. Przykro mi to mówić, ale jest to po prostu strata czasu. Dziwi mnie to, bo kilka słów o Adrianie Bednarku przeczytałam i trafiłam na wiele pozytywnych opinii o jego twórczości. "Dom Straussów" to może wypadek przy pracy, ale nie zmienia to faktu, że to bardzo groźny wypadek, który pozostawia szramę na licu Bednarka. Ja o tym nie zapomnę, ale podkreślam, że jestem daleka od skreślenia tego pisarza. Może za jakiś czas spróbuję wybrać najlepiej ocenianą jego powieść i sprawdzę, jak to się ma do "Domu Straussów". Na ten moment jednak muszę odpocząć od takiej literatury, bo zmęczenie tym tytułem jest okropne. Sama się dziwię, że dotarłam do końca. Wam nie polecam.


W epilogu autor przyznaje, że sam nigdy nawet nie czytał slashera, ale chciał się z taką kategorią książki zmierzyć. Nie mam więcej pytań. Wzdycham.


A jeśli chcecie przeczytać dobrej jakości literaturę to zapraszam do zapoznania się z innymi moimi recenzjami, które znajdziecie poniżej. Jest wiele świetnych tytułów na liście, z którymi warto spędzić czas.



KulturoNIEznawczyni


tagi: Dom Straussów Adrian Bednarek recenzja, opinia, ocena, krytyka, streszczenie, o czym jest, wrażenia, opis, literatura, książki Bednarka, pisarz, polski horror, slasher, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, strona o literaturze, blog o książkach

0 komentarzy

Comments


bottom of page