Klasykę literatury i powieści kryminalne warto czasem przełamać czymś, co opowiada o prawdziwym życiu. Tak przynajmniej mam ja, kiedy żongluję pobieranymi tytułami na mój czytnik. I tak o to wpadłam na reportaż o patodeweloperce autorstwa Łukasza Drozda. Miało być ciekawie o pierwotnym rynku nieruchomości, o oszustwach, manipulacjach, o sytuacji w Polsce. Finalnie było dość nużąco, a reportaż nie dostarcza wnikliwego materiału. Szkoda. Co poszło więc nie tak?
Łukasz Drozda na swoim koncie ma już kilka książek. Z wykształcenia jest doktorem nauk o polityce publicznej. Przedstawiany jako politolog i urbanista. Często sięga po tematy mu bliskie. Głównie analiza struktur miejskich, temat gentryfikacji, miast piętnastominutowych czy sytuacji na rynku pierwotnym. O tym ostatnim właśnie jest książka "Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce". A przynajmniej o tym powinna być, bo jak się okazuje niedługa pozycja kryje w sobie nie tylko temat deweloperów na rodzimej ziemi, ale również tematy polityczne, prywatne, czy wplątany i zupełnie niepotrzebny opis sytuacji w Autonomii Palestyńskiej.
Największym minusem tego reportażu jest to, że nie dowiedziałam się niczego nowego. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć informacje, które były dla mnie czymś nowym. Tu nie chodzi o zaskakiwanie, ale bardziej wejście w głąb świata, o którym autor decyduje się napisać. Ja odczuwałam jakbym czytała bardziej luźny artykuł w codziennej gazecie niż wnikliwą analizę rynku pierwotnego. Bardzo brakło mi tutaj skupienia się na tym, co faktycznie dzieje się w głowach i planach deweloperów. Jakie mają abstrakcyjne pomysły, pokazanie prawdziwych planów czy rzutów mieszkań. Poznanie konkretnych ludzi, porozmawianie z nimi, poznanie sytuacji od każdej strony. Drozda w swoim reportażu wspomina co najwyżej swoich znajomych, którzy mieszkają na różnych osiedlach i coś tam mu o nich wspomnieli. Nie o to raczej chodzi we wnikliwej publikacji.
W 2020 roku w 17 procentach polskich mieszkań brakowało centralnego ogrzewania, a w 6 procentach – ubikacji. Być może te liczby nie brzmią jakoś szokująco, ale tak naprawdę oznacza to, że prawie milion mieszkań w Polsce nie ma nawet zwykłego sedesu ze spłuczką!
Nie da się nie zauważyć, że Drozda ma swoje stanowisko i konkretnie się go trzyma. Nie jest fanem choćby wspominanych kilkukrotnie ogrodzonych osiedli. Tłumaczy ich wady i krytykuje deweloperów, że odgradzają w ten sposób mieszkańców od innych ludzi. "W tej sytuacji płot nie zwiększy bezpieczeństwa, tylko utrudni życie: mieszkańcom, a także kurierom, załogom karetek i strażakom." Dopiero na końcu pada gdzieś tam zdanie, że w sumie, gdyby ludzie nie chcieli kupować mieszkań na strzeżonych, ogrodzonych osiedlach, to przecież deweloperzy by takich nie budowali. No właśnie. W Polsce mamy takie poczucie, że jak coś ogrodzimy to jest bardziej nasze, bardziej bezpieczne, bardziej prestiżowe. Zamykamy się w swoich domach, zamykamy się na swoich osiedlach. Czujemy się wówczas bardziej komfortowo i bezpiecznie. Po fali krytyki na osiedla ogrodzone autor przywołuje sytuację z jednego takiego miejsca, które ogrodzone przez dewelopera nie zostało, ale mieszkańcy sami się skrzyknęli i złożyli na taki płot. Chcieli, więc mają. Czy naprawdę to jakiś problem dla reszty?
Takie osiedla na pewno mają wiele plusów. Choćby fakt, że nie dostanie się do naszego bloku ktoś z zewnątrz. A jeżeli bardzo tego chce to będzie mieć na pewno znacznie trudniej. Nocowanie bezdomnych na klatkach schodowych, czy kradzież rowerów to również te sytuacje, których chcą uniknąć mieszkańcy decydujący sie na zamieszkanie na otoczonym płotem osiedlu. Nie ma co tu krytykować deweloperów, bo oni w tym przypadku słuchają potrzeb klientów i je zaspokajają.
Pozytywnym zaskoczeniem na koniec było przyznanie, że to państwo nie radzi sobie z patologiami, a nie jest tak, że wszystkiemu winni są deweloperzy. Tam gdzie rząd sobie nie radzi, tam wkracza wolny rynek. Deweloperzy to nie rycerze na białych koniach, ani nie organizacje non-profit. To firmy, które są nastawione na zysk, a fakt, że prawo jest tak marne, że Polacy żyją w mieszkaniach mających mniej niż 15 metrów kwadratowych, czy podają sobie sól przez sąsiadujące balkony dwóch różnych budynków to już patologia polityczna. Brakuje tu odpowiednich regulacji, twardych norm, sensownie przemyślanego planu mieszkaniowego.
O to też wnioskuje Drozda i z tym w pełni się zgadzam. Choćby tak banalna rzecz jak ustrukturyzowanie norm przedstawiania oferowanych mieszkań na rzucie w ustalonej z góry skali z założeniem, że wyrysowane meble będą miały określone wielkości. Niby rzecz banalna, a pozbawiłaby deweloperów możliwości manipulowania rysowanymi kształtami. Bo kto nie spotkał się z rzutem mieszkania, na którym łóżko wygląda na duże i komfortowe, a w pomieszczeniu według dewelopera zmieści się jeszcze szafa, stolik i toaletka. W rzeczywistości sypialnia pomieści jednak zaledwie średniej wielkości łóżko i na tym się kończy jego powierzchnia.
To nie wina wolnego rynku, tylko głównie państwa, a być może też trochę samorządów. Państwo kompletnie abdykowało z tej roli, którą nadała mu konstytucja, a więc zapewnienia każdemu dachu nad głową. Mówimy tu o państwie przez ostatnie trzydzieści lat, które uznało, że to się samo jakoś zadzieje i problem sam się załatwi.
Tematyka poruszona w tym reportażu jest niezwykle ciekawa i potrzebna. Warto o niej mówić, pisać, wspominać, ale wciąż uznaję, że czytelnik z tego reportażu nie dowie się tyle, ile mógłby, kiedy decyduje się poświęcić kilka swoich cennych godzin. Na podstawie własnych obserwacji można dojść do wielu podobnych wniosków, a jednak zdecydowanie fajniej dowiedzieć się o czymś, co tkwi u podstaw lub gdzieś w głębi tego świata, do którego przeciętny Kowalski nie ma dostępu.
Tu na myśl dobrego reportażu przychodzi mi tytuł "Wszyscy tak jeżdżą" Bartosza Józefiaka, który nie tylko opisuje historie zwykłych ludzi, którzy stali się ofiarami wypadków drogowych, ale również wchodzi w sam środek świata nielegalnych wyścigów.
Józefiak poświęca ogrom czasu i wykazuje się niezwykłym zaangażowaniem, aby móc lepiej zrozumieć obie strony i opisać to w sposób ciekawy dla czytelnika. Tego oczekuję od reportaży, a w przypadku "Dziury w ziemi" tego nie znalazłam. Mimo wszystko zawsze warto próbować, sprawdzać i szukać książek o różnej tematyce, co będę nadal czynić. Nie ma co się zrażać i jeśli tylko będę mieć chwilę, to poświęcę ją na poznanie innego reportażu Łukasza Drozdy, aby móc zweryfikować, czy w przypadku innych pozycji wgłębia się w temat nieco bardziej niż jak to miało miejsce przy okazji książki o rynku pierwotnym.
Na koniec kilka cytatów, które mogą okazać się dla Was ciekawe i zachęcić do sięgnięcia po tę pozycję:
"W 1978 roku osiągnięty zostaje rekordowy – i aż do dzisiaj niepobity – poziom produkcji mieszkaniowej. Przez dwanaście miesięcy oddano wtedy do użytku aż 283 600 lokali. To cztery razy więcej niż w połowie lat dziewięćdziesiątych."
[..] w styczniu 2023 roku pewne zaostrzenie tych regulacji), że budynki powinny być ulokowane od siebie w odległości przynajmniej ośmiu metrów – albo sześciu, jeśli są zwrócone do siebie ścianami bez okien. Reguły te można zaostrzyć, jeśli dla danego obszaru obowiązują miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. [..] W zabudowie śródmiejskiej wiele norm można zbić nawet o połowę. I tak na przykład w obszarze takiej zabudowy promienie słońca powinny wpadać do mieszkań przez minimum półtorej godziny dziennie zamiast trzech.
"Za bezdomność uznaje się bowiem także brak tytułu prawnego do nieruchomości, choćby umowy najmu, czy nieodpowiednie warunki mieszkaniowe – przeludnienie albo brak centralnego ogrzewania, które jak już wiemy, są istotnymi problemami polskiego mieszkalnictwa."
"Modelową strukturę osiedla zaproponował w swoim znanym podręczniku do urbanistyki Jan Maciej Chmielewski. Jego zdaniem najbliżej powinniśmy mieć do przedszkola i sklepu spożywczego. Nieco dalej mogą być ulokowane większy ośrodek usługowy, szkoła podstawowa czy przychodnia zdrowia. Na modelowym osiedlu wszystkie te obiekty powinny się znajdować w odległości maksymalnie 800 metrów od drzwi wejściowych do klatki schodowej. Większe dystanse, powyżej kilometra, przestają się mieścić w parametrze określanym przez urbanistów mianem „akceptowalnego dojścia pieszego”."
KulturoNIEznawczyni
tagi: Dziury w ziemi Łukasz Drozda recenzja, rynek nieruchomości, patodeweloperka, deweloperka, deweloper, książka o rynku pierwotnym, reportaż, recenzja, opis, ocena, czy warto przeczytać, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, recenzje książek, non fiction, literatura, co przeczytać
Comments