Rozpoczyna się solidnie. Nie trzeba długo czekać, bo już od pierwszych stron wchodzimy. w akcję. Poznajemy główną bohaterkę i jesteśmy świadkiem dalszego biegu zdarzeń. Dzieje się dużo zarówno w czasie teraźniejszym, jak i w retrospekcjach. Miejscami zastanawiam się, czy nie za dużo, później myślę, czy nie za bardzo naiwnie i nadto naciąganie. Chwilę później znowu mnie zastanawia, co stanie się za moment, następnie znowu prycham z niedowierzaniem. I tak w kółko, aż do ostatniej strony. Tak to właśnie było z książką "W szponach", której autorką jest Izabela Janiszewska.
Rozpoczniemy bez spoilerów, więc jeśli nie czytaliście jeszcze tej książki to spokojnie. Poinformuję Was, w których miejscach artykułu znajdą się informacje, których nie chcielibyście znać, jeśli macie w planach sięgnięcie po tę powieść. Izabela Janiszewska zabiera nas do rodzinnego miasta męża głównej bohaterki. Adam i Julia poznali się zupełnym przypadkiem na wakacjach, a później ich drogi się połączyły do tego stopnia, że postanowili kroczyć już jedną ścieżką. Owocem ich miłości jest synek Benio. Adama nie poznajemy, bo historia rozpoczyna się już po jego śmierci. Wiemy tylko tyle, że w biały dzień Adam i Julia zostali napadnięci, a ofiarą tego napadu był śmiertelnie ugodzony nożem mężczyzna.
Oficjalny opis książki:
Po stracie ojca sześcioletni Beniamin razem z matką przeprowadzają się do domu na przedmieściach. Wkrótce chłopiec nawiązuje niepokojącą relację z nowym przyjacielem. Wydaje się, że tajemniczy kompan istnieje tylko w wyobraźni dziecka, ale gdy niewinne zabawy zamieniają się w serię przerażających zdarzeń, rodzi się pytanie: czy zagadkowy przyjaciel nie jest jednak człowiekiem z krwi i kości?
Co tak naprawdę dzieje się wokół Julii i jej syna? I czy wszystko nie zaczęło się wiele lat wcześniej, gdy ojciec nastoletniej Heli postanowił wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy skrzywdzili jego córkę?
Nie jest niczym nowatorskim to, co znajdujemy wewnątrz tej powieści. Struktura już doskonale znana, czyli rozdziały, które czytamy przeplatają historię, która dzieje się "tu i teraz" z tą, która przedstawia wydarzenia sprzed 20 lat. Świetnie znany nam schemat, gdzie retrospekcje mają dodawać jeszcze większej tajemniczości współczesnej historii. Można być przekonanym o tym, że obie historie w jakiś sposób się łączą. Pytanie tylko, kiedy dowiemy się, kto jest spoiwem tych zdarzeń.
Uwaga spoilery!
W książce mamy dwa główne wątki: w 1996 roku poznajemy Jakuba Czaję i jego córkę Helę, która została brutalnie zgwałcona, w 2016 roku zaś mamy kontakt z Julią i Beniem, którzy rozpoczynają nowy rozdział po tym, jak zamordowany został mąż Julii i zarazem ojciec Beniamina - Adam. Oboje oczywiście bardzo to przeżywają.
W 2016 roku towarzyszymy więc Julii i Beniowi w przeprowadzce. Nowa okolica ma dać im nowy oddech i nowy start. Ale to, czego zrozumieć nie mogę to fakt, że kobieta decyduje się na przeprowadzkę do rodzinnego miasta swojego tragicznie zamordowanego męża. Tu uwaga będą spoilery, bo jak się okazuje to Julia, korzystając z okazji, zamordowała męża. Historia jest tak pogmatwana, że w wielu sytuacjach można tylko westchnąć nad jej naiwnością. Historia zgwałconej w 1996 roku Heli jest bowiem tak naprawdę historią Julii, która zmieniła imię i nazwisko. Zaskakujące może być rownież to, że gwałcicielem sprzed lat okazuje się... Adam, za którego kobieta wyszła. Nieźle pokombinowane, co? Oczywiście w momencie ślubu ani Julia, ani Adam nie byli świadomi, komu tak naprawdę ślubują. Julia, czyli Hela dopiero po latach dowiaduje się, że to Adama był tym, który brutalnie zgwałcił ją za młodu. Ciekawe rzeczy dzieją się też w retrospekcjach, gdzie głównym bohaterem jest ojciec Heli. Po tym jak dowiaduje się o krzywdzie wyrządzonej córce, pragnie zemsty.
Dodajmy jeszcze do całej historii dramatyzmu, bowiem mały Benio wydaje się być tak zagubiony w swoim życiu, że wymyśla sobie tajemniczego przyjaciela, który wspomina mu, że ktoś niebawem znów umrze. Julia boi się o syna, ale początkowo wierzy, że owy przyjaciel to tylko wytwór wyobraźni chłopca. Jak się okazuje, jest jednak w błędzie. Mimo że "przyjaciel" Benia co trochę kontaktuje się z chłopcem, ta nigdy go nie przyuważa choć ten co trochę chodzi nawet po jej domu. Dochodzi nawet do groźnej sytuacji, gdy na imprezie sąsiadów (gdzie gospodarzem jest Robert - niepełnosprawny kolega Adama sprzed lat) dochodzi do zaginięcia dziewczynki. Wózek ląduje na drodze szybkiego ruchu powodując karambol, a dziecko odnajduje się w ramionach skrytego w piwnicy Benia. Niekiedy trudno znaleźć tu jakąś logikę, kiedy już znamy rozwiązanie. Ułożenie tego też nie ułatwia autorka, która na sam koniec powieści nie poświęca wielu słów na dopieszczenie tej historii.
Oczywiście to nie wszystko. Mamy bowiem ojca Heli - Jakuba, który w zemście chce wymierzyć sam sprawiedliwość. W ciemną noc potrąca psa, który okazuje się małą dziewczynką - Wiktorią - siostrą chłopca, którego jest trenerem. Ale finalnie to chyba jednak był pies, bo ktoś inny przyznaje się do potrącenia dziecka. Brat potrąconej śmiertelnie dziewczynki - Sebastian - jednak o tym nie wie. Nie dość że zostaje zdradzony przez trenera, to jeszcze ten przyznaje się do potrącenia Wiktorii. Ale o tym zaraz. Przyjaciel Sebastiana podziwia jednego zakapiora, który zostawia kurtkę w knajpie. Zabiera jego okrycie i tak ubrany paraduje po mieście. Napotyka się na niego kumpel, który sądzi, że to on zgwałcił córkę trenera. Widząc jedynie kurtkę gagatka sprawia mu porządny łomot łomem. Jak się okazuje sprał swojego kumpla, a winna był oczywiście kurtka. Ten sprany gość to właśnie sąsiad współczesnej Julii - czyli tej zgwałconej Heli. Łapiecie?
A wróćmy jeszcze do współczesności, bo Hela, czyli Julia martwi się nadal o syna. W mieście jest jakiś super terapeuta, do którego trafia kobieta. Oczywiście owy mężczyzna też nie może mieć czystej karty, bo jest to przyjaciel z dawnych lat zarówno Adama, jak i Roberta (Robert to ten niepełnosprawny, który dostał niezasłużenie łomem od kolegi, a w ogóle to wołali na niego Miki). Julii bardzo zależy na zdiagnozowaniu syna, więc nawet jej nie zraża to, że mężczyzna odbiera od niej telefon pijany, a na domiar złego w internecie krążą plotki o tym, że molestował swoją nieletnią pacjentkę. Luzik. W końcu nic złego się nie zadziało poza tym, że umiera rybka terapeuty. Oskarżony zostaje Beniamin, którego wrabia... własna matka. Ale to tylko po to, aby ten mógł znów udać się na sesję z byłym przyjacielem jej męża, który ją zgwałcił, a którego ona później zamordowała. Na szczęście chociaż Benio wychodzi cało z tej relacji z terapeutą, bo ten przecież żadnej dziewczynce nie zrobił krzywdy, bo jest... gejem. Na dodatek od lat zakochanym w jednym z kumpli z paczki - Macieju Molendzie, który również był przyjacielem Adama. Obecnie jest za to mężem Anny, czyli kobiety pracującej w przedszkolu, do którego chodzi Benio. Oczywiście Anna przyjaźni się z Julią. Całe szczęście Anna wie o homoseksualnych zapędach swojego męża i przymyka oko na jego romans z Feliksem. Jak cudnie.
Finalnie w końcu poznajemy "wymyślonego" przyjaciela chłopca, którym okazuje się Sebastian. Sebastian to ten, którego siostra została potrącona przez Jakuba Czaję, ojca Heli/Julii. A przynajmniej tak ten twierdził, kiedy przyznał się do tego Sebastianowi. Nie wiedział jednak, że tak naprawdę to jednak nie on potrącił dziewczynkę. No ale o tym już Sebastian się nie dowiedział. Czaja poszedł do więzienia siedzieć za wypadek, którego nie był sprawcą, nakazał swojej siostrze zaopiekowanie się córką i zmienienie jej danych osobowych przed obawą o chęć zemsty Sebastiana. Ten w końcu znajduje już dorosłą Julię i chce się faktycznie zemścić na niej za winy jej ojca, których on nawet nie popełnił. Co za historia. Kto się nie zgubił to gratuluję. Reszcie przybijam piątkę, bo mnogość powinowaceństw, zmienionych imion, ksywek jest oszałamiająca. To co tu opisałam to jest bowiem tylko część zamieszania, których autorką jest Izabela Janiszewska. Czytając tę książkę początkowo byłam bardzo wciągnięta, a później czułam się "w szponach" autorki. To ona wykręcała mój mózg, a ja próbowałam posklejać to tak, aby było w tym jak najwięcej sensu. Niekiedy się po prostu nie dało.
Mimo wszystko książkę przeczytałam względnie szybko i nie męczyłam się. Może tylko przy łapaniu imion i ksywek, których sporo się przewinęło, a moje kojarzenie imion jest fatalne. Moje uwagi poza tym, że wiele sytuacji było naciąganych jak guma w majtkach to to, że znacznie więcej emocji dają bardziej rozbudowane, sensowne historie, nad którymi możemy pochylić się przez kilka rozdziałów, niż pójście na ilość i co rozdział przywoływanie kolejnych strasznych czynów danych bohaterów. Postacie też nie są bardzo rozbudowane. Są definiowane przez swoje uczynki, ale wejścia w głąb i poznania ich emocji raczej tu nie zaznamy. Większość z nich trzeba było kojarzyć po ksywach, bo żadnego charakteru w nich nie znalazłam. Liczba zbiegów okoliczności może rozwalić głowę. Sprzyja to oczywiście szybkiej akcji, ale tak jak wspomniałam, tego było za dużo. Nie wiem, czy autorka jest fanką króla Edypa, ale cała ta historia przywołała mi na myśl utwór Sofoklesa.
Czy warto przeczytać? Moja odpowiedź brzmi, zawsze warto czytać. Nie ważne co, nie ważne jak, nie ważne na czym. Czytajmy! "W szponach" Izabeli Janiszewskiej to nie jest kryminał z najwyższej półki, ale wierzę, że wielu osobom ta powieść może przypaść do gustu. Nudzić się na pewno nie będziecie.
KulturoNIEznawczyni
tagi: "W szponach" Janiszewska recenzja, powieść kryminalna, polska autorka, polscy autorzy, kryminał, polski kryminał, książka, Izabela Janiszewska, opinia, ocena, recenzja, opinie, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, blogo książkach, blog o literaturze, najlepsze powieści kryminalne, streszczenie, o co chodzi w "w szponach", wyjaśnienie
W tym całym zamieszaniu sam już nie wiem, kto potrącił Wiktorię? Czyżby jej ojciec- Ernest?