Spektakl "Kto chce być Żydem?" w Teatrze Współczesnym, w reżyserii Wojciecha Malajkata, to przedstawienie, które z pewnością pozostawi widzów z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony obiecuje pikantną satyrę na temat tożsamości i rodzinnych relacji, z drugiej zaś, wydaje się być polem do popisu dla nieco przesadzonych rozwiązań scenariuszowych. Wciąż nie jestem w stanie określić, jaki cel przyświeca temu spektaklowi: bawić, uczyć, przestrzegać?
Fabuła spektaklu opiera się na obfitym zestawie przypadkowych zdarzeń, które mają na celu wciągnięcie widza w wir rodzinnych intryg i konfliktów. Główna akcja toczy się podczas uroczystej kolacji, na której gospodyni ogłasza swoje przejście na judaizm. Jest to punkt wyjścia do rozmów o religii, światopoglądzie i postrzeganiu wiary jako istotnego (lub nie) aspektu życia człowieka. W rodzinnej kolacji uczestniczą również brat świeżo upieczonej pani profesor, który planuje przedstawić rodzinie swoją narzeczoną. Jako ostatnia przy stole zasiada spóźniona córka gospodarzy, która przyjechała z Ameryki z narzeczonym – amerykańskim Żydem. Jak można się spodziewać ma to wprowadzić dodatkowy wymiar napięcia między bohaterami.
Choć teoretycznie brzmi to jak przepis na udane przedstawienie, praktyka pokazuje, że spektakl boryka się z kilkoma problemami. Najpierw pozwolę sobie wymienić te techniczne. Siedząc w środku widowni niestety wielokrotnie musiałam wytężać słuch, aby zrozumieć, co mówią aktorzy na scenie. Nie jest to wielce komfortowe i przyzna to każdy, kto kiedykolwiek z takim niedociągnięciem w teatrze się spotkał. Najczęściej problem z dosłyszeniem miałam słów wypowiadanych przez Elizę (w tej roli Izabela Kuna). Jest to coś, co powinno zostać wyeliminowane w przyszłych przedstawieniach. Jestem ciekawa, jak wiele usłyszały osoby siedzące w rzędach za mną. W przypadku tego spektaklu polecam więc wybranie miejsc nieco bliżej sceny.
źródło: mat. Teatru Współczesnego, fot. Magda Hueckel
Postaci w spektaklu są mocno określone, może nawet zbyt stereotypowe. Najbardziej charakterystyczną i skrajnie przerysowaną postacią jest narzeczona brata Elizy, grająca stereotypową rolę "głupiej blondynki". Niekiedy zdaje się być jedynym źródłem komizmu, ale czyni to fantastycznie, bo rola ta odegrana jest przez Barbarę Wypych perfekcyjnie. Można spokojnie powiedzieć, że Wypych kradnie całe show i to dla niej owacje były najgłośniejsze.
źródło: mat. Teatru Współczesnego, fot. Magda Hueckel
To co bardzo ciekawe, to relacje między postaciami. Mamy tu szereg zawirowań, które zostają nam przedstawiane wraz z kolejnymi rozmowami między bohaterami. Trudno się dziwić mężowi Elizy, który nerwowo przyjmuje wieść o zmianie wyznania kobiety. Chyba żaden człowiek nie chciałby zostać przedstawiony przed faktem dokonanym, że taki proces ukochana osoba odbyła. Tu wchodzi temat wiary, jej prywatności i wolności w jej wyznaniu, ale sytuacja mogłaby być znacznie łatwiejsza, gdyby żona o swojej decyzji męża poinformowała wcześniej.
Przesadzonych reakcji przy stole w dalszej części sztuki również nie brakuje. Przyjazd Marka z Iloną wprowadza jeszcze więcej emocji. Marek mógł być postacią mimo wszystko wielowymiarową, choć znowu sprowadzamy postać do stereotypów. Były jednak momenty, gdy jego najtrudniej mi było w tym wszystkim rozgryźć. Został ubrany finalnie w pewien szablon i nie jestem przekonana, czy mi to odpowiada. A pokazanie jego zachowania w stosunku do narzeczonej jest w mojej ocenie, w tym spektaklu, zupełnie niepotrzebne.
źródło: mat. Teatru Współczesnego, fot. Magda Hueckel
UWAGA SPOILER!
Choć cały zamysł na spektakl zapowiada się fantastycznie, tak jego rozwiązanie już mnie nie zdołało przekonać. Wątki fabularne wydają się być grubymi nićmi szyte i są pełne niedopowiedzeń. Liczne zbiegi okoliczności są przesadzone, co prowadzi do poczucia, że historia jest zbyt naciągana. Szczególnie postać Żyda, który odkrywa związek z rodziną Elizy. Początkowo nie podejmuje żadnych działań, a następnie >>>nagle<<< spotyka jej córkę w Nowym Jorku i się z nią związuje. Czy to kogoś przekonuje? Dla mnie takie rozwiązanie jest wręcz absurdalne zważając na to, że dziadek Elizy okazuje się być człowiekiem, który miał okazać się mordercą dziadka Daniela. Trudno wierzyć w takie zbiegi okoliczności, a w tym spektaklu, w finałowej scenie, było ich aż nadto.
źródło: mat. Teatru Współczesnego, fot. Magda Hueckel
Podsumowując, spektakl "Kto chce być Żydem?" w Teatrze Współczesnym, mimo swojego ambitnego zamysłu i ciekawej koncepcji, pozostawia widza z nieco mieszanymi uczuciami. Oferując interesujące tematy dotyczące tożsamości i religii bardzo miesza i plącze w historii, co nie pozwala się skupić na najważniejszym temacie. Mimo wszystko takich spektakli w ostatnim czasie mi brakowało. Jest to tematyka świeża i ciekawa, dlatego na tę sztukę na pewno warto się wybrać, aby swoje zdanie o niej wyrobić.
KulturoNIEznawczyni
tagi: Kto chce być Żydem Teatr Współczesny recenzja, teatr, spektakl, wakacje w teatrze, które teatry grają w wakacje, teatr współczesny spektakle, repertuar teatralny, teatr warszawa, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, komedia warszawa, strona o teatrze, blog o teatrze, recenzje teatralne, krytyk teatralny Warszawa, kulturonieznawczyni
Poluję na wszystkie spektakle z Andrzejem Zielińskim i byłabym wielce zawiedziona nie móc go w tym przedstawieniu zobaczyć.