A co, jeśli wiedzielibyśmy, kiedy umrzemy? Może nie tyle, że wiedzielibyśmy, jak długo będziemy żyć, ale w dniu swojej śmierci, chwilę po północy zadzwoniłby nasz telefon, a głos po drugiej stronie słuchawki obwieściłby, że to jest nasz ostatni dzień. Tak, przykro mi, tak, na pewno. Nie, niestety, to nie jest pomyłka. Proszę pożegnać się z bliskimi i spędzić ten dzień najlepiej, jak się da. Przykro mi, nic nie mogę więcej zrobić. Mogę tylko poinformować, że wiele punktów oferuje Zgonersom promocje w dniu ich śmierci. Proszę wybrać sobie coś z katalogu, aby umilić ostatnie 24 godziny życia.
I to jest właśnie wstęp do książki zatytułowanej "Nasz ostatni dzień" Adama Silvera. Książka, która swoim opisem bardzo ciekawi, bo taki pomysł na przeżywanie ostatniego dnia swojego życia, od dawna wydawał mi się szalenie ciekawy. Mamy tu dwa bardzo interesujące aspekty: raz, że śledzimy emocje, kiedy młoda osoba dowiaduje się o tym, że niebawem umrze, a druga to towarzyszenie jej w trakcie tej ostatniej drogi. Dokładniej to towarzyszymy jemu, albo im, bo Adam Silver pokazuje nam życie dwóch nastolatków, którzy dopiero zaczynają rozumieć, o co chodzi w życiu, czego od niego chcą i czego mogą się spodziewać. Finalnie, niewiele przyszło im z niego zabrać dla siebie, bo wiadomość spada na nich jak grom z jasnego nieba. Nie chorują i w żadnym stopniu nie spodziewali się, że to właśnie do nich zadzwoni przerażający telefon.
UWAGA NA SPOILERY
Świat zbudowany przez Silvera jest światem, który doskonale znamy. Są media społecznościowe, tramwaje, szkoły, hulajnogi. Można uznać, że dzieje się wszystko w teraźniejszości, a jedyną różnicą jest instytucja Prognozy Śmierci. Jak już zdążyłam wspomnieć, polega to na tym, że człowiek otrzymuje telefon z informacją, że jest to ostatni dzień jego życia. Nie jest szczegółowo wyjaśnione skąd Prognoza Śmierci wie o losie ludzi, ale skuteczność jest 100% i nie ma co z nią polemizować.
Odchodząc na chwilę od książki, mnie zastanawia, czy jeśli faktycznie byłoby możliwe uzyskanie takich danych, to czy bezpiecznie byłoby informować zainteresowanych o ich losie. Zakładając, że jest to cios niezwykle mocny szczególnie dla młodych ludzi, to czy osoba dowiadująca się o nieuniknionej śmierci, nie staje się szalenie niebezpieczną dla pozostałych? Oczywiście będą tacy, którzy będą płakać w poduszkę, tacy, którzy spędzą ten dzień żegnając się z bliskimi i tacy, którzy wybiorą szalone marzenia do spełnienia, na które wcześniej się nie odważyli (z pomocą przychodzi kilka firm dla Zgonersów). Mogą jednak być i tacy, którzy wiedząc, że to ich ostatni dzień, nie będą mieli nic do stracenia, więc mogą się zdecydować na skończenie życia innych ludzi. Tu koło się zamyka, bo ci ludzie też by otrzymali telefon z Prognozy Śmierci, więc jedna śmierć nakręcałaby kolejną. Temat ciekawy na jesienny wieczór z kubkiem ciepłej herbaty w dłoni.
Wracając jednak do tego, co wymyślił Silvera. Dostajemy historię Mateo oraz Rufusa. Chłopcy nie znali się, a ich relacja jest wynikiem kilku wiadomości na aplikacji Ostatni Przyjaciel stworzonej dla Zgonersów, którzy nie chcą w swoim ostatnim dniu być sami. Ogłaszają się tam zarówno Zgonersi, jak i "normalni" ludzie, którzy po prostu chcą towarzyszyć i umilić ostatnie chwile Zgonersom. Na marginesie; ta nazwa jest straszna, tragiczna, brzmi okropnie i właśnie dlatego jej używam, żeby was też mierziła, a nie tylko mnie. Wracając do Rufusa i Mateo. Jeden z nich ma przyjaciół, zgraną ekipę, ale nie ma rodziny, drugi zaś ma ojca w śpiączce i serdeczną przyjaciółkę wychowującą samotnie córkę. Rufus to zadziorny gość, który nie boi się szturchnąć kogoś, kogo nie lubi, a Mateo należy do tych bardziej wycofanych i trudniej nawiązujących relacje. Ich światy są różne, ale łączy ich data śmierci.
Spotykają się kilka godzin po północy, aby przejść przez ten ostatni dzień razem. I wszystko mogłoby być poruszającą, nieco ckliwą historią o pięknej przyjaźni, która zacieśnia się z każdą kolejną chwilą, wypowiedzianym słowem, opowiedzianą historią i odwiedzonym miejscem. Niestety Silver idzie w takim kierunku, który mi zupełnie w tej historii nie przypadł do gustu. Między nastolatkami rodzi się uczucie i zaledwie po kilku godzinach znajomości zakochują się w sobie bez pamięci. Wydaje mi się to strasznie naciągane i naiwne. Można to motywować lękiem, obawami, potrzebą miłości i wiedzą, że niebawem ich życie się skończy, ale jeśli miało wyjść naturalnie i romantycznie, to według mnie to po prostu nie wyszło.
Najciekawsze dla czytelnika, tego bezdusznego, jak i tego z dozą empatii jest jednak wciąż to jak i kiedy zginą chłopcy. I nie ma co się dziwić takiemu podejściu, bo o tym jest ta książka. Czekamy na śmierć jednego, a potem drugiego, ewentualnie obydwu na raz. Chłopcy unikają wind, zatłoczonych miejsc i wszystkiego, co może spowodować ich śmierć. Książka jest o śmierci, a finalnie sceny finałowe obu postaci są najsłabsze w całej historii. Dzieją się bez emocji, bez opisów. Ot tak, jakby nic się nie stało. I to jest największa słabość tej powieści. Mateo umiera przez wybuch gazu w kuchni, a o śmierci Rufusa dowiadujemy się z ostatnich stron książki. Po prostu kończy się dzień, więc ten wychodzi na jezdnię nie patrząc na samochody. Żałuję, bo liczyłam, że przeleję nieco łez, a jedyne co u mnie wywołały te opisy to wzruszenie ramionami i westchnięcie z pytaniem "i to tyle?". Bezduszna gadzina ze mnie.
Jak myślę dalej o tej powieści to przychodzą mi różne słowa. Nieco płytka, ale z fajnym pomysłem. Niewykorzystany potencjał. Na siłę ckliwa. Siląca się na emocje. Brakowało mi tu wejścia głębiej w postaci i ich emocje. Czy dowiadując się, że za kilka/ kilkanaście godzin czeka was śmierć nie zastanawialibyście się, jak do niej dojdzie? Nie balibyście się bólu, jaki może wiązać się ze śmiercią? Same przemyślenia bohaterów są... nawet nie mam słowa. Może hmm... nietrafione? Nie kupuję tego i nie kupuję tej nagłej miłości między nimi. Lepiej przyjęłaby się ta historia, gdybyśmy mogli zobaczyć fajną, męską przyjaźń. Od razu wprost powiem, że to nie chodzi o żadne moje uprzedzenia, bo takowych nie mam. Chodzi mi o historię, która miałaby szansę na więcej realizmu.
Mimo wszystko powieść Silvera przeczytałam dość szybko. Było kilka momentów, gdzie mocniej mi się dłużyła, ale patrząc na całokształt to nie jest bardzo zły. Umiarkowany. Najlepiej nie mieć wielkich oczekiwań, albo nie mieć ich wcale, wówczas nie ma szans, żeby się na książce zawieźć. Mógł być z tego "Mały Książę", ale nie wyszło. Książki tej nie kupuję - dosłownie.
KulturoNIEznawczyni
tagi: Nasz ostatni dzień Adam Silvera recenzja, streszczenie, rozwiązanie, jak giną, o co chodzi, jak ginie Mateo, jak ginie Rufus, opis, plan wydarzeń, wyjaśnienie, opinia, ocena, kultura, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, blog o literaturze, blog o książkach, recenzentka książek, recenzje książek
Comments