top of page

Pisana pod tezę. "Homo Sapiens. Ludzie są lepsi niż myślisz" Rutger Bregman [recenzja]

Czy zdarzyło Wam się kiedykolwiek przeczytać książkę i dopiero pod koniec jej czytania zdać sobie sprawę, że czytacie nie tę książkę, którą tak faktycznie chcieliście przeczytać? Mi do tej pory nie. Aż do "Homo Sapiens. Ludzie są lepsi niż myślisz" Jak się okazało, książką, którą tak naprawdę chciałam przeczytać było "Sapiens" autorstwa Yuval Noah Harari, bo to o niej słyszałam wiele pozytywnych opinii. W zamian za to, przez ponad tydzień, czytałam książkę Rutgera Bregmana o tym, że ludzie są dobrzy. Nie ma to jednak wielu minusów i oczywiście po przeczytaniu tej pozycji mam ogrom przemyśleń, którymi chętnie się z Wami podzielę.


Zacznę od tego, że "Homo Sapiens. Ludzie są lepsi niż myślisz" to książka pisana pod tezę, o której otwarcie wspomina autor zarówno na jej początku, jak i w samym opisie lektury. Rutger Bregman twierdzi, że ludzie twierdzą, że ludzie są z natury źli. Hmmm, ja tu się zastanawiam mocno, bo chyba nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak otwarcie przyznawał, że sądzi, że rodzimy się źli i równie źli umieramy. Jestem zdania, że ludzie z natury są dobrzy, a dopiero pewne, może wręcz drastyczne i trudne zdarzenia mogą spowodować, że nasze poczynania stają się nieodpowiednie. Nasza natura jednak jest dobra i tego się trzymam idąc przez życie. Nawet łatwiej żyć, jeśli zakłada się, że dookoła mamy ludzi dobrych, a nie złych. Jeśli ktoś zbacza z tej naturalnej ścieżki to znaczy, że wchodzi w etap pogubienia, a jeżeli długo się w takim etapie utrzymuje, to dopiero wchodzi na ścieżkę zła. Ale okej, tyle moich luźnych przemyśleń. Jeśli macie podobne lub zupełnie inne rozumowanie natury ludzkiej, dajcie znać o tym w komentarzu pod artykułem.


"Jeżeli istnieje jedno przekonanie, które połączyło lewicę i prawicę, psychologów i filozofów, myślicieli starożytnych i współczesnych, to jest nim milczące założenie, że ludzie są źli."

okładka książki Homo Sapiens. Ludzie są lepsi niż myślisz

To, z czym w pełni się zgadzam z holenderskim historykiem, to fakt, że wciąż i wciąż jesteśmy w mediach karmieni informacjami, które opowiadają o tym, co złe i bolesne. Ktoś podpalił sklep, ktoś inny przekraczając prędkość potrącił pieszego na pasach, ktoś przemyca narkotyki, ktoś nimi handluje przed szkołą podstawową, gdzieś indziej dowiadujemy się o oszustwach podatkowych, sprzedanych meczach, pobiciach, kradzieżach, gwałtach, morderstwach. Generalnie można powiedzieć, że jako społeczeństwo testu na dobroć nie zdajemy. Ale czy faktyczne tak jest? Do naszych oczy i uszów najczęściej docierają te złe rzeczy, bo to one są nienaturalne. W serwisach informacyjnych usłyszmy o kradzieży, a nie o dobrym uczynku obcych sobie ludzi, bo to kradzież emocjonuje nas bardziej i to kradzież wzbudza większe emocje. Zakotwiczamy sobie to, o czym słyszmy częściej uznając mylnie, że to o czym słyszmy częściej również dzieje się częściej. A jest zupełnie inaczej.


W tym momencie odsyłam do "Pułapek myślenia" laureata nagrody Nobla Daniela Kahnemana, który w prostych słowach przedstawia, czym są heurystyki. W tym momencie myślę głownie o heurystyce dostępności.



To czego nie "kupuję" u Rutgera Bregmana to usilne przekonywanie o tym, że ludzie są dobrzy na przykładzie 2-3 kontrprzykładów. Bergman w swojej książce opowiada różne historie, które są, jego zdaniem, często podawane jako przykład tego, że ludzie są z natury źli. W odpowiedzi na to znajduje i przedstawia kontropowieść, która ma pokazać, że ludzie są jednak dobrzy. Jedna czy dwie historie dla mnie nic nie zmieniają, bo w jednej sytuacji mogło paść na grupę, która w sytuacji stresowej poradziła sobie lepiej, a inna znacznie gorzej. I to, że mamy historię, gdzie ludzie byli pomocni i empatyczni będąc razem na bezludnej wyspie, wcale nie musi negować tego, że kiedy inni ludzie na taką wyspę trafią, będą zachowywać się zupełnie inaczej.


wypaek samolotu

Bergman już na początku przywołuje historie, gdzie ludzie są w szalenie trudnej sytuacji - czy to podczas wypadku samolotu/ statku, czy w trakcie wojny. Swoje rozumowanie przedstawia w dwóch skrajnych wersjach - planety A oraz planety B. Na planecie A pasażerowie rozbitego środka transportu zwracają uwagę na swoich sąsiadów, pytają, czy wszystko w porządku, pomagają im wydostać się na zewnątrz, a nawet są gotowi oddać życie za anonimowych im ludzi. Na planecie B każdy pozostawiony jest sam sobie. Jest panika, chaos, każdy chce wydotać się jak najszybciej, tłum się tratuje, małe dzieci płaczą, słabsi nie mają szansy na ocalenie.


„Oceniam, że około 97 procent ludzi uważa, że żyjemy na planecie B”, mówi profesor Postmes. „A prawdą jest, że niemal zawsze w takich sytuacjach okazuje się, iż żyjemy na planecie A”.

Nie sądzę, że żyjemy na którejś z tych dwóch planet, bo są skrajne, a skrajność jest rzadkością. Myślę, że bywają sytuacje podobne do zachowań zarówno z planety A, jak i B, ale twarde i usilne przekonywania, że wszystko jest białe do mnie nie trafia. Bergman jest na tyle odważny, że w ramach przekonywania nas o życiu na planecie A, podsyła przykład Titanica. Jak twierdzi, w opozycji do filmu, pasażerowie wcale nie panikowali i byli pomocni dla siebie nawzajem.


"W rzeczywistości ewakuacja przebiegała w dość uporządkowany sposób. Jeden z naocznych świadków przypomniał, że „nie było oznak paniki ani histerii, nie było przerażonych wrzasków ani biegania z kąta w kąt”."

Nie trudno jednak o znalezienie innych relacji prosto z pokładu statku, gdzie mowa była choćby o tym, że osoby, które w pierwszej kolejności wsiadły w łodzie ratunkowe, na których pozostało jeszcze wiele wolnego miejsca, nie zdecydowały się na powrót i ratowanie pasażerów, którzy wpadli do wody i błagali o pomoc. Panie Bergman, co pan na to? Gdzie ta nasza planeta A? Nie chcę teraz wytykać każdego takiego przykładu z książki i opowiadać się w kontrze do niego, bo wierzę, że naprawdę ludzie są dobrzy. W sytuacjach dla nas nowych, w skrajnym lęku i obawie o życie swojej i najbliższych, zachowywać będziemy się zapewne jednak różnie. Będą tacy, którzy rzucą wszystko, aby ratować nieznajomych, a będą tacy, którzy złapią za rękę swoich najbliższych, odetchną z ulgą i udadzą się w bezpieczne miejsce. Trudno oceniać ludzi, nie będąc na ich miejscu.


To co pokazuje historia, to napawająca nas optymizmem wiara w to, że kiedy przychodzi najgorsze, my stajemy się najlepszą wersja społeczeństwa. Wojny, zabory, powstania. Wiele było takich sytuacji, kiedy jednoczyliśmy się we wspólnym celu. O tym wspomina Bergman i tego nie chcę negować. Razem jesteśmy silniejsi i to najpiękniejsza opowieść również o Polakach i polskiej historii.


"Kryzys ujawnił w ludziach nie to, co najgorsze, ale to, co najlepsze."

Inna ciekawa historia, którą przytacza autor, to opowieść o sześciu chłopcach, uczniach St Andrew’s, surowej katolickiej szkoły z internatem. Najstarszy z nich miał szesnaście lat, najmłodszy trzynaście. Zbyt duża pewność siebie i brawura sprawia, że trafiają jako rozbitkowie na bezludną wyspę. Wspominam o tej historii, gdyż jest ważnym, wyjściowym punktem całej książki. Chłopcy po wielu, wielu latach zostają odnalezieni i zdają relację, w jaki sposób poradzili sobie na wyspie, tworząc małą społeczność. Dzielili się obowiązkami, wybrali lidera, w razie konfliktów pokłóceni mieszkańcy kierowali się w przeciwne strony wyspy, aby odetchnąć i wrócić, gdy będą gotowi się pogodzić. Trzeba przyznać, że to piękna i budująca opowieść.


bezludna wyspa

Dalsza część lektury to zestawienie dwóch odmiennych filozofii. Mamy pesymistycznego Hobbesa, który wierzy w niegodziwość ludzkiej natury i w to, że społeczeństwo obywatelskie może nas ocalić. Po drugiej stronie stoi Rousseau, który oświadczył, że z natury jesteśmy dobrzy, a to "cywilizacja" nas rujnuje. Kilka dywagacji później ruszamy na pole bitwy, gdzie zastajemy żołnierzy. Ci jednak okazują się być przeciwni temu, co mają czynić. W święta Bożego Narodzenia porzucają broń i kolędując idą do obozu przeciwnika. Tam wspólnie biesiadują, serdecznie rozmawiają, śmieją się, a kolejnego dnia wracają na swoje pozycje, aby ponownie oddawać strzały. Celują jednak ponad rywali. Są przeciwni wojnie, nie są stworzeni do zabijania, nie potrafią tego czynić.


"Charles Ardant du Picq odkrył, że żołnierze nie są zbytnio zainteresowani walką. Gdy już strzelali z broni, często celowali zbyt wysoko. Mogło to trwać całymi godzinami: dwie armie strzelają sobie nad głowami, podczas gdy wszyscy żołnierze szukają wymówki, by w tym czasie zrobić coś innego – cokolwiek (uzupełnić amunicję, załadować broń, szukać schronienia)."

W kolejnych rozdziałach historyk opowiada ciekawą historię Wyspy Wielkanocnej, która ponownie napawać ma nas nadzieją i optymizmem w "ludzkie szczenię". Następna zaś w kolejności jest analiza stanfordzkiego eksperymentu więziennego, który znają chyba wszyscy, którzy cokolwiek z psychologią mają wspólnego. Choć nie tylko z psychologią. Dla tych którzy tego eksperymentu nie znają, szybko skrócę jego zamysł.


ciemne więzienie

Grupa psychologów Uniwersytetu Stanforda pod przewodnictwem Philipa Zimbardo w 1971 roku postanowiła sprawdzić zachowania studentów i to, w jaki sposób się one zmieniają w zależności od tego, jaki rodzaj władzy nagle otrzymamy. Studenci, którzy zgłosili się do badania naukowego zostali przydzieleni do grupy więźniów lub strażników. Z pozoru zwykli studenci z grupy strażników, otrzymując władzę zmienili się diametralnie. Z dnia na dzień rośli w siłę i wymyślali coraz straszniejsze kary. Eksperyment zakończono już szóstego dnia, gdyż studenci ci zaczęli dopuszczać się coraz bardziej gorszących praktyk na więźniach, a efekt na ich psychikę miał być bardzo niebezpieczny. Wniosek z tego badania był jasny: zmieniając najbliższe otoczenie, można spowodować radykalną zmianę zachowania.


Słynny na cały świat eksperyment został przez Bergmana przedstawiony w zupełnie innym świetle. Autor przypomina, że Philip Zimbardo przez czterdzieści lat w setkach wywiadów uparcie twierdził, że strażnicy nie otrzymali żadnych wytycznych, a kary i zasady w studenckim więzieniu wymyślali sami. Jednym z najokrutniejszych strażników był Jaffe, którego Zimbardo przedstawiał jako zwykłego uczestnika. Jak twierdzi Bergman, aż jedenastu z siedemnastu uczestników eksperymentu to znajomi Jaffe'a, a to Jaffe miał stać za pomysłami skucia nóg, rozebrania, czy zmuszenia więźniów do stania nago przez piętnaście minut. Jeśli Jaffe znał pozostałych uczestników, znacznie łatwiej było mu nimi sterować i wywierać presję. Dodatkowo wpływ na strażników miał mieć sam... Zimbardo, co w stawia go i cały eksperyment w bardzo złym świetle. W takiej sytuacji Bergman eksperyment ten nazywa inscenizacją i farsą, a jeśli to co przedstawia to prawda, trudno się z nim nie zgodzić.


W trakcie eksperymentu Zimbardo i Jaffe naciskali na strażników, aby byli oni wyjątkowo surowi dla więźniów – a następnie udzielali reprymendy tym, którzy się na to nie zgodzili.

W maju 2002 roku BBC zdecydowało się na podobny eksperyment na oczach widzów. Badanie miało odbyć się w takiej samej konwencji jak u Zimbardo. Mimo wielu wątpliwości i obaw o psychikę uczestników, stacja zdecydowała się na emisję programu, który okazał się... wielką klapą. Zachowania uczestników w tym przypadku były zupełnie inne niż u studentów z Uniwersytetu Stanforda. Przyjaźnie nastawieni do siebie uczestnicy szybko złapali ze sobą dobry kontakt. Więźniowe byli dobrze traktowani przez strażników, a nawet grupy wspólnie spożywały posiłki. Tym przykładem Bergman kontratakuje eksperyment Zimbardo i znów powtarza jak mantrę: ludzie są dobrzy.


Bo tak, ludzie są dobrzy i trudno będzie komukolwiek udowodnić to, że jest inaczej. Może takiej książki jeszcze nie przeczytałam, a ktoś próbował już to uczynić? Jeśli po tym artykule sądzicie, że przeczytanie tej lektury nie jest Wam potrzebne, to jesteście w błędzie. Poruszone przeze mnie tematy to jedynie nikły procent tego, co w książce znajdziecie. Sama książka jako całokształt nie jest dla mnie objawieniem i w wielu momentach prychałam, a pod nosem podawałam w wątpliwość słowa autora. Nie zmienia to faktu, że i z tej książki dla siebie coś ciekawego znalazłam, a przeczytanie jej było wartościowe. Czytajmy!



 


Na koniec kilka cytatów, które dają do myślenia i mogą Was zachęcić do samodzielnej lektury "Homo sapiens. Ludzie są lepsi niż my":

  • „Nie jesteśmy wystarczająco racjonalni, aby mieć kontakt z mediami”


  • "Wyobraźmy sobie, że cała historia życia na Ziemi obejmuje tylko jeden rok kalendarzowy, a nie cztery miliardy lat. Mniej więcej do połowy października całą Ziemię miały dla siebie bakterie. Dopiero w listopadzie pojawiło się życie, jakie znamy, z liśćmi i gałęziami, kośćmi i mózgami. A my, ludzie? Nasze wejście nastąpiło 31 grudnia około godziny 23:00. Następnie spędziliśmy niemal godzinę, wędrując jako myśliwi-zbieracze, a dopiero o 23:58 zaczęliśmy wymyślać rolnictwo. Wszystko inne, co nazywamy „historią”, wydarzyło się w ciągu ostatnich sześćdziesięciu sekund."


  • "Rumieniec, jak powiedział Karol Darwin, jest „najbardziej osobliwą i najbardziej ludzką ze wszystkich ekspresji”."


  • "Brak kontaktu z innymi ludźmi jest porównywalny z paleniem piętnastu papierosów dziennie."


  • "Kanarki nie prowadzą obozów jenieckich. Krokodyle nie budują komór gazowych. Nigdy w całej historii żaden koala nie poczuł potrzeby policzenia, zamknięcia i zniszczenia całej rasy innych stworzeń. Te zbrodnie są wyłącznie dziełem człowieka."


KulturoNIEznawczyni


tagi: Bregman Rutger, Homo sapiens, ludzie są lepsi niż myślisz, streszczenie, ocena, opinia, opinie, relacja, recenzja, streszczenie szczegółowe, streszczenie krótkie, literatura naukowa, literatura popularnonaukowa, psychologiczna, eksperyment naukowy, stanford eksperyment, książka, czy warto przeczytać, kulturonieznawczyni

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page