top of page

sanah "Kaprysy" | Negatywna recenzja, której szukasz [analiza]

Zaktualizowano: 3 sty

Sanah przyzwyczaiła nas do tego, że czego się nie dotknie, zamienia w radiowy hit. Przebojów na swoim koncie ma tak wiele, że trudno je zliczyć. Zaczęła wypływając na szerokie wody z szampanem, piła kawę na wynos, śpiewała na stadionach wiersze Mickiewicza i Słowackiego, bywała na bankietach, podjadała kabanosy, częstowała pulpetami, wchodziła w świat bajek. Czego ta dziewczyna nie robiła? A teraz taki miała kaprys, aby wydać 21 zupełnie różnych piosenek. I ja tego... nie kupuję. Znaczy się płytę kupię, bo uwielbiam sanah, ale albumu jako kompozycji nie kupuję. A dlaczego nie kupuję, choć mówię, że planuję kupić? To skomplikowane. Zapraszam na recenzję płyty z perspektywy fanki, a nie klasycznego dziennikarza. Może będzie fajnie, a może nie.


O sanah powiedzieć mogę wiele, bo od początku 2020 roku śledzę karierę tej piosenkarki bardzo, bardzo uważnie. Nie mogę określić siebie inaczej niż jako wiernej fanki, bowiem każdy nowy utwór to dla mnie swego rodzaju muzyczne święto, a na koncerty Zuzanny Grabowskiej potrafię jechać pół kraju. O 9 koncertach, na których byłam pisałam w oddzielnym artykule:


Kilka tygodni później opisałam moje wrażenia z dwóch kolejnych koncertów. Tym razem z trasy bajkowej, czyli z Dansingu oraz Poezyj i nie tylko:


Z wielkim oczekiwaniem odliczałam dni do wydania piątego studyjnego krążka sanah, na który tym razem artystka kazała nam zaczekać dłużej niż zwykle. Ostatnia bowiem płyta wydana była w 2022 roku, a mowa o zachwycającym albumie "sanah śpiewa poezyje". Wiadome było, że tym razem najnowsze utwory nie będą związane z wierszami ulubionych poetów. Na drugi tomik poezji śpiewanej przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, ale wierzę, że to kwestia bardziej roku niż pięciu lat. "Kaprysy" zapowiadane były ponad dwudziestoma pomidorami, które pojawiły się na mediach społecznościowych artystki. Każde warzywo było nieco inne, tak samo, jak każda piosenka, którą finalnie otrzymaliśmy. O tym, w jaki sposób zapowiadany był ten album opowiadałam w poście:


okładka Kaprysy sanah


Moje największe zastrzeżenia


Zaznaczę ponownie, żeby nie było niedomówień. Uwielbiam twórczość sanah, uwielbiam jej wrażliwość, pomysłowość, niesztampowość. Uwielbiam energię na koncertach, zaskoczenia, ciekawie prowadzoną karierę. Nie jestem jednak bezkrytyczna i właśnie dlatego daję sobie dzisiaj przestrzeń na opisanie tego, co odczuwam po już kilkukrotnym przesłuchaniu całej płyty. Po raz pierwszy miałam ambiwalentne odczucia podczas słuchania albumu. Do tej pory każde pierwsze odsłuchanie czy to "Królowej Dram", "Irenki", "Uczty", czy albumu z poezyjami wiązało się z niesamowitym przeżywaniem kolejnych piosenek. Czułam, że album jest spójny, że jest w nim pewna historia, a kolejność utworów ma swoje znaczenie. Dało się usłyszeć zamysł danego krążka, a kolejne utwory prowadziły przez historię. Piosenki nie musiały być podobne, ale miały wspólny mianownik. W "Kaprysach" tego zupełnie nie odnalazłam. Każda piosenka jest jak z innego świata. Może da się je przyporządkować do kilku podgrup, ale nie jest to w żaden sposób zrobione na płycie, więc póki co sama też nie będę tego robić.


sanah kaprysy

źródło: instagram sanahmusic


Już nazwa albumu wskazywała jasne nawiązanie do wybitnego skrzypka Paganiniego. Jak wiadomo sanah na skrzypcach gra od najmłodszych lat, więc można było się nastawiać, że usłyszymy wiele utworów, gdzie skrzypce będą wiodącym instrumentem. Zazwyczaj wiąże się to z podniosłym lub bardzo emocjonalnym utworem i nie ukrywam, że na taki klimat niezwykle liczyłam. Szczególnie tymi poruszającymi utworami do tej pory sanah zdobyła muzyczną część mojego serca. A jeszcze ta zapowiedź "Miłość jest ślepa" w wersji z pianinem, którą wykonywała na koncertach. Ahh, właśnie na ten utwór najbardziej liczyłam. Mimo że słyszałam tylko jego fragment pozwoliłam sobie napisać artykuł, w którym otwarcie oznajmiam, że odczuwam, że właśnie ta piosenka może być najlepszą w karierze sanah.


Artykuł możecie spokojnie uznać za aktualny, mimo że sanah wydała już "Miłość jest ślepa", ale ta wersja z albumu nijak się ma do wersji z akompaniamentem samego pianina. Przynajmniej tak jest w mojej opinii. Wersja studyjna traci na wrażliwości. Jest ciekawa, ale nie porusza tak, jak zrobiła to wersja koncertowa. Wciąż liczę, że ta skromniejsza wersja otrzyma szansę i zostanie opublikowana na serwisach streamingowych.


Powtórzę to jeszcze raz. Największym mankamentem tej płyty jest brak jakiejkolwiek muzycznej spójności. Dostajemy melancholijną piosenkę, kolejna nagle z jodłowaniem, chwilę później nawiązanie do "Czterech pancernych i psa". Mija kolejny utwór i zmieniamy zupełnie klimat, ale również styl muzyczny. Tego jest dla mnie zbyt dużo, zbyt chaotycznie. Wolałabym płytę spójną i złożoną z 11 utworów niż 21 dosłownie kaprysów artystki, gdzie mamy wszystko, ale trudno się w tym połapać i trudno się w to wczuć.




Co znajdziemy na albumie "Kaprysy"? Szybka analiza piosenek


Zaczyna się piękną "Intradą" na skrzypce, ale kontynuacji w tym stylu trudno szukać. A szkoda, bo taka zapowiedź, która finalnie nie zapowiada jednak tego co dalej słyszymy, to dziwna rzecz. Zdążymy o tej piosence zapomnieć zanim dojdziemy do "Kaprysu gis-moll", który jest bardziej przerywnikiem niż pełnoprawną piosenką.


Numerem dwa na albumie jest "Sad", czyli piosenka z tych bardziej żywiołowych niż melancholijnych, więc szybko zostajemy pozbawieni klimatu, w który wprowadzała nas "Intrada". Utwór o sadzie jest bardzo prosty i może chwycić. Nie jest to muzycznie jednak wielka kompozycja. Ot taka piosenka. Na koncercie myślę, że refren może się obronić.



"Talenty i mankamenty" to trzecia piosenka na płycie i ona najbardziej wraca do klimatu "Królowej Dram". Spokojnie mogłaby pojawić się na tamtym albumie i to jest fajne. Może piosenka póki co nie wchodzi do mojego top of the top, ale to taki dobry, uroczy klimat, który kojarzy mi się z sanah. A sam tytuł oddaje to co czuję słuchając "Kaprysów". Jest w tym dużo odwagi, pomysłowości i talentu artystki, ale mankamenty jak widać też można znaleźć. Ale ten komentarz potraktujcie żartobliwie. Cokolwiek tu niekorzystnego napiszę to wciąż będę stać murem za panią Zuzanną, bo wiele dobrego dla polskiej muzyki już zrobiła i nie wszystko co podczas swojej kariery stworzy musi trafić w moje gusta. Koniec przerywnika. Obawiam się po prostu, że ktoś uzna ten artykuł za jakiś hejt, a wcale tak nie jest. Staram się w pełni merytorycznie oddać moje spostrzeżenia. Jak mi się to uda, tego nie wiem.


Kolejną piosenką na płycie jest singiel "hip hip hura!". Utwór jest już znany szerszej grupie słuchaczy od dłuższego czasu, wiec nie będę się zbytnio w niego zagłębiać. To bardzo udana kompozycja podobnie jak pozostałe single. Jednym zdaniem: single zostały trafnie wytypowane. Do "hip hip hura" można wracać często i jest to wartościowy utwór.


I teraz on... "Nimbostratus". Na ten moment to piosenka, której najczęściej słucham. Taki lekki disco-klimat. Tekst jest po prostu rozbrajający, a rytm w piosence nie pozwala o sobie zapomnieć. Nie wiem na jak długi czas pozostanę z tą melodią. Myślę, że pod koncert może być to bardzo udana kompozycja. Luźna, lekka, zabawna piosenka. Oczywiście zupełnie odchodząca od tego, co przed chwilą słuchaliśmy (hip hip hura) i co za moment usłyszymy (Kaprys gis-moll).



Numer sześć to wspomniany przerywnik o tytule "Kaprys gis-moll" nawiązujący do wirtuoza skrzypiec i jego kaprysów. Ponownie powiem: szkoda, że tak niewiele jest odniesień do skrzypeczkowych utworów Włocha.


Siódma na liście jest piosenka, o której też już wspominałam. Mowa o "Miłość jest ślepa". To chyba mimo wszystko największe zaskoczenie, bowiem czekałam na utwór, przy którym wyleję całe morze łez. Finalnie nie wylałam i wciąż wolę wersję koncertową oraz tę nagraną w radiu RMF FM. Wersja studyjna jest ciekawa i dobrze się do niej można pobujać. Nie ma jednak tej magii. Mimo wszystko dobrze się jej słucha, ma przepiękny tekst i zasłuchuje na zachwyty. Pod względem tekstu to moim zdaniem jednak z najlepszych piosenek artystki.



Czas na numer osiem, czyli kolejny singiel, który zapowiadał piąty album piosenkarki. "Śrubka" to przepiękna piosenka z równie pięknym teledyskiem. To taka jakość, której się oczekuje od już doświadczonej muzycznie artystki. Nie można pominąć jednak tego, że melodia "Śrubki" przywodzi inny utwór Zuzanny Grabowskiej. Mowa o "To koniec". To było pierwsze co pomyślałam przy pierwszym odsłuchu tego utworu. Kilka przesłuchań później mogłam powiedzieć, że zupełnie mi to nie przeszkadza, a "Śrubka" to jedna z najlepszych piosenek z "Kaprysów".


Uważajcie, bo zupełnie niespodziewanie ponownie zmieniamy klimat. Czas na "Wiśta wio", czyli najbardziej energiczną piosenkę z albumu. Zaczyna się niepozornymi brzękami na gitarze i dość spokojną zwrotką. Trzydzieści sekund później można być przekonanym, że spokojnie dalej już nie będzie. Tempo wzrasta ponownie kilkanaście sekund później, aby wejść na pełne obroty po minucie utworu. I teraz muszę się do czegoś przyznać. Będąc w gimnazjum uwielbiałam twórczość Amy MacDonald. Chyba już wiecie, dlaczego o tym wspominam przy okazji utworu "Wiśta wio". Refren jest niczym wyjęty z utworu "This Is The Life". Nie da się tego pominąć. Oczywiste jest, że piosenki różnych artystów przypominają inne piosenki. Jest też baza melodii, z której wszyscy muzycy korzystają. Nie wnikam aż tak bardzo, jak to się stało, że w "Wiśta wio" tak bardzo słyszymy "This Is The Life". Może takie właśnie jest życie i piosenki bazują na podobnych akordach, melodiach, schematach. Abstrahując od tego, dziewiąta piosenka z "Kaprysów" jest bardzo chwytliwa i daje się polubić.



Dziesiąty kaprys to ponowny powrót do skrzypiec, co może być zaskakujące po tym, jak jechaliśmy galopem na koniu w "Wiśta wio". No ale taki sanah miała kaprys, więc tak jest. Spójności szukam, ale jej nie znajduje. W "Arco" nie usłyszymy głosu piosenkarki. Mam dziwne wrażenie, że tę melodię już gdzieś słyszałam. Coś jakby motyw bajkowy. Może hmm... Shrek, może coś innego? Postaram się edytować ten artykuł, gdy tylko znajdę utwór, o którym myślę. Dodatkowo sam mój umysł zanucił do tej piosenki słowa z innego utworu artystki "ten Stan" <Czy odbiło mi, czy mi odbiło, Tak miło mi się porobiło>. Muszę przesłuchać jeszcze kilkukrotnie tę piosenkę, by te wszelkie skojarzenia wyłapać. Nie powinno być jednak tak, że słucham piosenki pierwszy raz, a już wiem, że gdzieś daną melodię słyszałam. Oh, no ale dobra. Same skrzypeczki i kompozycja bez względu czy znana, czy nie, jest piękna. To moim zdaniem jeden z milszych akcentów tej płyty.


"Mleczna Droga" podobnie jak "Arco" gdzieś mi przypomina inne piosenki. Coś ze Shreka, czego nie mogę skojarzyć (dajcie znać w komentarzu, jeśli wiecie, o co mi chodzi) ale też kilka nutek jest z piosenki "Pokolenie" zespołu Kombii. Tak się składa, że "Kombii" był jednym z moich ulubionych bandów, gdy byłam małym dzieciakiem i dopiero poznawałam różne, polskie zespoły. "Mleczna Droga" to miła kompozycja, ale znów nie powala mnie na kolana.


Po spokojnej "Mlecznej Drodze" przechodzimy do "było, minęło". Jest to najnowszy singiel z "Kaprysów". Wybór bardzo trafiony, bo piosenka od pierwszego przesłuchania wpada baaardzo w ucho. Tu przyznam, że też miałam jakieś skojarzenia z inną gdzieś już słyszaną piosenką. Po małym researchu (dzięki zetkacper za Twój tik tok!) okazuje się, że skojarzenie jest słuszne, a ową piosenką jest Fortnight (A.I Version) od Taylor Swift. I co tu powiedzieć? Kolejna piosenka, która wkręca podobnie jak "Wiśta wio", ale melodia już znana, więc nie wiem, co z tym począć. "było, minęło" cały dzień chodzi mi po głowie i odsłuchałam ją już chyba kilkanaście razy i nie mam dość!



Sporo tych piosenek, ale lecimy dalej. Czas na "Fafarafa", czyli od razu można oznaczyć ten utwór za taki, który albo się uwielbia, albo wręcz przeciwnie. Żywa, zabawna piosenka ze skoczną melodią. Tekst już od pierwszej zwrotki jest świetny! Uuuwielbiam! Taka country piosenka, której mogę słuchać i słuchać. Nie mogę się doczekać, kiedy będzie ona grana na koncertach! Jodłowanie to kolejne, co może zaskakiwać. Nie wiem, czy Paganini jodłował, ale może faktycznie mu się zdarzało. A poważnie: chaos w tych kaprysach, ale są takie perełki jak "Fafarafa". Bardzo chętnie przyjęłabym cały, SPÓJNY album country od sanah. Myślę, że udźwignęłaby ten temat i bawiłaby się świetnie.


Przed chwilą jodłowaliście, więc pytanie, czy jesteście gotowi na... "Czterech pancernych i psa"? Jak to się stało, że przechodzimy w tak odmienny klimat? Nie mam pojęcia. Ale jak już tak się stało to powitajmy utwór "Pańskie łzy to woda" . To, co najmniej mi w tej piosence pasuje, to właśnie ten fragment śpiewany przez Vito Bambino. Może trochę dlatego, że nie jestem największą fanką tego bardzo smutnego odśpiewania doskonale znanego fragmentu. Pozostała część utworu to bardzo dobra kompozycja. Do mnie trafia.



To jeszcze nie koniec albumu, a sanah śpiewa "Spietruszam". Teraz czas na bujanie jak w muzyce reggae przystało. Tup-tup z nóżki na nóżkę. Cóż za różnorodność. Nie wiem, czy ktokolwiek z polskich artystów może pozwolić sobie na takie kombinacje. Nie wiem też, co powiedzieć o tej piosence. Trochę kojarzy mi się z kabaretem albo piosenką dla dzieci, a mimo tego ogólnie mi się podoba. Ponownie nie jest to wybitny utwór, ale coś tam w sobie chwytliwego ma.


Wraz z Dawidem Podsiadło chwilę poźniej sanah śpiewa "O miłości". Ta dwójka na pewno ma lepsze wspólne kompozycje, ale tu nie jest źle. Nie czuję zbytnio tego utworu, ale może zyska on z czasem. Przypominam, że artykuł piszę na dwa dni po premierze krążka, więc wszystkie wrażenia są bardzo świeże, a bywa często tak, że pewne piosenki zaczyna doceniać się po jakimś czasie.


Numer 17. to utwór "Do kiedy jestem", który jest ukłonem w kierunku Agnieszki Osieckiej,

"[...] jest moją inspiracją i niedoścignionym wzorem od lat! Prowadzi mnie w tym moim całym muzycznym osielstwie i tą piosenką chciałam Jej za to podziękować.[...] "

Tu spokojnie można postawić plusik obok tej piosenki. Czuć tu jakość, której się oczekuje od sanah. Jest spokój, wrażliwość i emocje, do których nas przywyczaiła pani Grabowska. Bardzo udana piosenka. Bez wielkich wybuchów, akcji, wystrzałów. Myślę, że na koncercie wybrzmi przepięknie i poruszająco.



Jeśli zdążyliście uronić łzę na siedemnastym utworze, to szybko ocierajcie oczy chusteczkami, bo przenosimy się w zupełnie do innego świata. Pierwsze dźwięki "Słodkiego miłego życzę" przywodzą na myśl piosenkę "Royals" autorstwa Lorde. Trochę zbyt dużo tych powiązań melodycznych z innymi piosenkami. Jeśli jest w tym jakiś ukryty cel i sens to proszę mnie oświecić. Dalsza część utworu też z czymś mi się kojarzy. <Tu będzie edycja artykułu, jeśli znajdę w głowię tę piosenkę.> Nie podoba mi się ten dziwny fragment pod koniec utworu, gdy mamy taki zremiksowany głos. Nie siedzi mi to, nie kupuję tego. Moim zdaniem raczej jedna z gorszych piosenek z płyty. Może po jakimś czasie ją lepiej zrozumiem, ale na ten moment... no nie bardzo.


Piosenka, która zyskuje z każdym kolejnym odsłuchaniem to osiemnasty kaprys o tytule "Miałam taki kaprys!!!", w którym podoba mi się nie tylko melodia, ale również tekst. Sporo się w tym utworze dzieje, ale kompozycja w całości się broni. Wolałabym jej słuchać po np. "Wiśta wio", no ale to nie jest koncert życzeń, a my "nie jesteśmy tu dla przyjemności". To znów żart. Ja po prostu zachowuję się w miarę profesjonalnie i nie używam emotikon, więc to zaznaczam. Piosenka zdecydowanie na plus i będzie mi grać w kolejnych dniach na słuchawkach podczas spacerów.



Sześć sekund utworu "Coda" to przerywnik i tyle.


Ostatnia piosenka pochodzi z 2020 roku i przyznam, że zupełnie nie rozumiem dlaczego pojawia się na albumie w 2024 roku. Mowa tu o "Aha (kwiecień 2020)". Jeszcze gdyby była w pełni oryginalna, a tu mamy ewidentnie fragment z "To koniec". sanah musi lubić tę piosenkę, bo melodię z niej wykorzystała przecież również w "Śrubce". Refren jest chwytliwy, ale to trochę za mało, aby kupić moje serce. Mam mieszane odczucia.




To nie są złe piosenki...

ale ich złożenie w jeden album mnie nie przekonuje. Jest kilka utworów, które pewnie zostaną ze mną na dłużej (choćby "Śrubka", "było, minęło", "Miłość jest ślepa" czy "Fafarafa"), ale nie mam tak wielkich emocji, jak w przypadku utworów z wcześniejszych krążków. Przez ostatnie 4 lata na moim profilu Spotify bezapelacyjnie króluje sanah i mogę się poszczycić imponującym miejscem wśród największych fanów piosenkarki w kategorii godzin z muzyką piosenkarki. Wspominam o tych koncertach, odsłuchanych utworach i długiej historii kibicowania sanah, aby jakoś oddać moje podejście do dotychczasowej muzyki młodej piosenkarki.


Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam sanah, ale "Kaprysy" jako album mi nie leżą. Brakuje mi utworów bardziej melancholijnych, więcej skrzypiec, mniej udziwnień. Prościej a wrażliwiej. Nie rozumiem albumu jako całości. Nie czuję w nim spójności, a czułam taką spójność w poprzednich albumach. Bardzo się ucieszę, jeśli wielu z Was się ze mną nie zgodzi. Muzyka sanah nie jest dla wszystkich, a "Kaprysy" już tym bardziej i tym razem to odczułam. Ja po prostu oczekiwałam nieco innego i za bardzo mnie to zaskoczyło.


Jeśli macie zupełnie inne spostrzeżenia to śmiało podzielcie się nimi w komentarzu. Jeśli podobne, to również do tego zachęcam.


Mam nadzieję, że nie dostanę zakazu stadionowego po tym artykule, bo bilet na kolejny koncert sanah mam już kupiony. Liczę bardzo, że pewne piosenki zaczarują mnie koncertowym wykonaniem i wówczas wrócę tu i powiem, że wcześniej nie zrozumiałam "Kaprysów".



KulturoNIEznawczyni


tagi: sanah Kaprysy recenzja, opinia, ocena, utwory kaprysy, tekst piosenki, było minęło, miłość jest ślepa, kaprys, teledysk, analiza utworów, piosenek, najnowsza piosenka sanah, najnowszy album sanah, płyta sanah, piąta płyta, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni




Podoba Ci się moja twórczość?

Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!

ree

bottom of page