Ledwo zeszła ze stadionowych scen, a już chwilę później wesoło powitała publiczność zebraną w nowootwartym Muzeum Historii Polski w Warszawie. Koncert zamknięty, tylko dla niespełna tysiąca szczęściarzy, którzy bilety wygrali w konkursie lub byli na tyle szybcy, by w ciągu kilku sekund wysłać zgłoszenie z prośbą o darmowe wejściówki. Ja szczęściu musiałam pomóc, ale finalnie udało mi się zdobyć bilety, więc z wielką radością wsiadłam w niedzielny wieczór w autobus i pojechałam na północ stolicy, by zobaczyć sanah po raz 9. na scenie.
Po udanej trasie stadionowej zwanej "Ucztą nad Ucztami", która składała się z trzech koncertów na największych polskich obiektach sportowych, piosenkarka miała szansę powrócić na mniejszą scenę. Każdy koncert sanah jest dla mnie z jakiegoś powodu wyjątkowy, ale przyznam, że zdecydowanie preferuje mniejsze obiekty niż wielkie stadiony, gdzie jednak panuje inny klimat. Mniej jest skrzypeczek i nostalgii, a większe show. O tym pisałam a propos koncertu w Gdańsku:
Wróćmy jednak do tematu tego artykułu. Zacznę od miejsca, w którym odbył się koncert. Przy okazji wybudowania muzeum została zaprojektowana również sala koncertowa i była to wyśmienita decyzja. W Warszawie nie ma aż tak wielu miejsc, które mogłyby zmieścić blisko tysiąc osób (tyle miejsc oszacowałam będąc na miejscu), a przy tym charakteryzowałyby się świetną akustyką.
Koncert zapowiadany był jako kameralne widowisko z poezyjami (i nie tylko) w zupełnie nowych aranżacjach w towarzystwie kwartetu smyczkowego. Bardzo się nastawiałam na te nowe aranżacje, głównie sądząc, że usłyszymy akustyczne, melancholijne wersje tych, w oryginale żywiołowych, utworów jak "Eldorado", "Marcepan" czy "ostatnia nadzieja". Modyfikacje melodyczne są zawsze dość kontrowersyjne nawet, jeśli są prezentowane decyzją autora utworu. Finalnie jednak linie melodyczne zosały zachowane, a oprócz kwartetu smyczkowego sanah towarzyszyła również część zespołu z klawiszami, perkusją czy chórkiem. W rezultacie więc wielkich różnic nie było poza znacznym dodatkiem smyczków wzbogacających utwory. Gdyby to ode mnie zależało, byłabym gotowa pozostawić sanah na scenie jedynie z instrumentami strunowymi.
Mimo jakiś lekko innych oczekiwań, cały obraz koncertu był prze-przepiękny. Emocjonalnie, poruszająco, wzruszająco. Bardzo udany dobór listy utworów, gdzie przeważały poezyje, ale również zaprezentowane zostały największe hity artystki. To co zrobiło na mnie największe wrażenie to wykonanie utworu "Da Bóg kiedyś zasiąść w Polsce wolnej" szczególnie w momencie tak ważnego okresu przedwyborczego w naszym kraju. sanah stroni zarówno od kontrowersyjnych wypowiedzi, jak i wchodzenia w politykę, dlatego nie odważę się wypowiedzieć, czy wybór tej piosenki do zaśpiewania w Muzeum Historii Polski chwilę po jego otwarciu i w dzień Marszu Miliona Serc miał mieć wydźwięk polityczny. Po cichu myślę, że tak.
Na zakończenie, aby poczuć klimat tego wyjątkowego koncertu zapraszam Was na mojego tik toka z wybranymi fragmentami wydarzenia. To co zdumiewające i może przyprawiać o zawrót głowy to fakt, że sanah cały koncert wytrzymała na wysokich obcasach, co kilkukrotnie zaznaczyła w przerwach między piosenkami. W czerwonej sukience prezentowała się znakomicie, a wokalnie brzmiała bez zastrzeżeń, mimo że, jak przyznała, od niemalże dwóch tygodni męczyła ją choroba. Tym większy szacunek dla artystki, że zdołała mimo niedyspozycji tak świetnie obronić się zarówno głosowo, jak i energetycznie.
KulturoNIEznawczyni
Comments