Jeśli chodzicie po warszawskich teatrach częściej niż przeciętny Kowalski, to zapewne macie swoje ulubione kulturalne miejsca. Na swojej liście mam kilka teatrów, do których chodzę żywszym krokiem i muszę przyznać, że ostatnimi czasy Teatr 6. Piętro zaczął wyrywać się, aby na tę krótką listę trafić. Poza spektaklem "Bliżej", który otwarcie uznałam za niespełniający oczekiwań, wszystkie inne bardzo do mnie trafiły. Dzisiaj będzie o kolejnej takiej perełce, a tytuł tej sztuki to "[Things We Do for] LOVE".
"[Things We Do for] LOVE" to sceniczna wersja sztuki wybitnego angielskiego dramatopisarza Alana Ayckbourna. To pierwsze czego dowiadujemy się na stronie teatru. Jako przykładna kulturoNIEznawczyni bez problemu mówię, że nazwiska Ayckbourna do tej pory nie kojarzyłam. Zapewne to niewiedza, z której dumna być nie powinnam i nie jestem. Dlatego już co nieco o tym autorze poczytałam, a lista dzieł Brytyjczyka jest konkretna. Napisał ponad 75 sztuk teatralnych, a ponad połowa z nich trafiła na West End! Na Broadwayu zaś wystawiono ich dziesięć. Liczby wyśmienite. Od teraz na pewno będę bardziej zwracać uwagę na tego pana i jego dzieła w teatrach i Wam też to polecam.
Z lekką obawą zabierałam się do wyjścia na tę sztukę. Może w pamięci miałam spektakl "Bliżej", gdzie również na scenie mieliśmy czwórkę bohaterów i zawirowania uczuciowe między nimi. Na dodatek przyznam, że plakat "[Things We Do for] LOVE" wskazuje na czworokąt i dialogi monotematyczne kręcące się wokół spraw łóżkowych. Dodatkowo znak 18+ i tak właśnie oceniłam spektakl po plakacie. Oceniłam BŁĘDNIE! Teatrze 6. Piętro, wprowadziliście mnie w błąd!
O czym jest "[Things We Do for] LOVE"?
Sztuka ta jest przykładem tragikomedii. Łączy w sobie elementy komiczne i tragiczne, tworząc dynamiczną mieszankę humoru i poważniejszych życiowych tematów. Na ten moment chyba mój ulubiony rodzaj sztuki.
Na dwie i pół godziny przenosimy się do wiktoriańskiej kamienicy w Londynie, gdzie podglądamy bohaterów na trzech piętrach budynku. W centralnej części mieszka główna bohaterka - Barbara, której nie można odmówić uroku, ale przede wszystkim niezależności. Mieszkaniec piwnicy to prosty chłopak Gilbert, o którym początkowo niewiele wiemy. Akcja rozpoczyna się, gdy do Barbary przyjeżdża przyjaciółka z dawnych lat wraz ze swoim narzeczonym (Nikki i Hamish). Para myśli poważnie o swojej przyszłości i właśnie urządza swoje gniazdko. Na czas remontu decydują się zatrzymać u Barbary.
Tyle zdecydowanie powinno Wam wystarczyć, jeśli dopiero zastanawiacie się, czy warto iść na tę sztukę. Jeszcze dodam wprost: warto. Teraz idźcie do teatru, a drugą część artykułu przeczytajcie, jak już będziecie po wyprawie na 6. piętro.
zdjęcie: mat. Teatru 6. Piętro, fot. Paulina Pander
UWAGA SPOILERY!
Jak już zaznaczyłam, że będą spoilery, to znaczy, że wchodzimy w moją ulubioną część recenzji, gdzie już nie muszę się kryć i udawać, że wiem, co w sztuce się dzieje. Opis na stronie teatru dawał mi taki klimat, że bohaterowie będą zupełnie nieczuli na emocje innych, że będą sobie wydrapywać nawzajem oczy, że romans będzie miał tu każdy z każdym, a na końcu zwyzywają się i będzie wielka drama. Ale nie, zupełnie nie! "[Things We Do for] LOVE to dla mnie bardzo życiowa, wielowymiarowa i wrażliwa sztuka, gdzie postaciom nie można odmówić chęci pozostania sobą, choć sytuacja nie jest prosta.
Mamy czwórkę zupełnie różnych postaci, dlatego szybka charakterystyka bohaterów zanim przejdziemy dalej:
Barbara - niezależna, twardo stąpająca po ziemi singielka, która wynajmuje dolne piętro swojego domu Gilbertowi, a najwyższą część parze narzeczonych, Nikki i Hamishowi. Cieszy się swoim niezależnym życiem w niezależnym mieszkaniu z niezależną pracą. Skupia się na swoich zadaniach, a o swoim szefie wie niemal wszystko, co może sugerować, że jest w nim nieco zadłużona.
Nikki - przyjaciółka Barbary z dawnych lat. Jest optymistyczna i pełna życia. Była już zraniona, a poprzedni partner stosował na niej przemoc fizyczną i psychiczną. Jest jednak pełna nadziei, że przy Hamishie w końcu odnajdzie szczęście.
Hamish - narzeczony Nikki, początkowo wydaje się być spokojnym i opanowanym mężczyzną, ale szybko okazuje się, że ma bardziej złożoną osobowość. Jego najtrudniej mi określić. Jest silnym mężczyzną, mającym swoje zdanie. Wydaje się być człowiekiem z zasadami. Odszedł od swojej żony do Nikki, choć podobno już wcześniej im się nie układało.
Gilbert - mieszkaniec piwnicy domu Barbary, dość ekscentryczny człowiek, który skrycie podkochuje się w Barbarze. Jak się okazuje słowo "podkochuje" może być nieco zbyt lekkie w sytuacji, gdy dowiadujemy się, że wieczorami maluje jej nagi obraz na suficie swojego mieszkania. Na co dzień ukrywa, co czuje do Barbary, aż w końcu pod wpływem alkoholu wyznaje jej miłość.
zdjęcie: mat. Teatru 6. Piętro, fot. Paulina Pander
Jak widzimy, mamy tu przyjemnie zbudowane postacie, które są różne, ale nie przerysowane. Aktorsko poezja! Casting został przeprowadzony znakomicie, bo wszyscy aktorzy na scenie czują się świetnie i w pełni weszli w swoje role. Rola Barbary odegrana przez Annę Dereszowską cudownie! Podkreślam to biorąc pod uwagę jak różne emocje tkwią w tej postaci w trakcie 160 minut spektaklu. Mamy obojętność, żal, złość, namiętność, strach, zdenerwowanie, smutek, zakłopotanie, gniew... Wszystko, absolutnie wszystko. To czego Dereszowska nie grała to próby powstrzymania się od śmiechu. Ah, fajne to było! Dlatego właśnie chodzi się do teatru: po naturalność i unikatowość każdej sztuki. Zupełnie mnie nie dziwi, że sami aktorzy nie mogli powstrzymać się od śmiechu, kiedy mamy tak dobrze napisaną sztukę. Publiczność bardzo przyjemnie reagowała na trzy takie chwile rozluźnienia aktorów. Żywe oklaski i dołączenie do śmiechu to chyba odpowiednia reakcja.
Obsada:
Barbara Trapes - Anna Dereszowska
Nikki Stanwick - Joanna Liszowska
Hamish Alexander - Marek Kalita
Gilbert Fleet - Lesław Żurek
Największe zadziwienie miałam Joanną Liszowską, którą kojarzę z popularnych seriali. Nigdy nie widziałam tej aktorki w jakiejś trudniejszej roli i wydawało mi się, że może jest z tych aktorek, które grają wszystkie swoje postaci bardzo podobnie. Nic bardziej mylnego! To co na scenie wyczynia Joanna Liszowska zasługuje na szczególne brawa. Przyznam, że już od pierwszej sceny miałam odczucie, że jest to zupełnie inna aktorka, niż ta, którą spodziewałam się zobaczyć. To jak najbardziej duży komplement, bo przecież w tym fachu wcielanie się w różnych bohaterów i akcentowanie ich odmiennych cech to spora umiejętność.
zdjęcie: mat. Teatru 6. Piętro, fot. Paulina Pander
Panowie na scenie odegrali swoje role również z dużym zaangażowaniem, a poziomem nie odbiegali od koleżanek. Nie ma się tu do czego doczepić. Często na scenach teatralnych uczucia między bohaterami bywają dość sztuczne. Unikanie bliskości albo udawane pocałunki też się zdarzają często. Tu bardzo pozytywnie odbieram ukazany namiętny romans między Barbarą i Hamishem, gdzie to właśnie uczucia odbierają im rozum i wychodzą na pierwszy plan.
Zastanówmy się jednak, czy tak naprawdę miłość zabiera im racjonalne myślenie i uczucia do innych. W zapowiedzi tej sztuki czytałam, że raczej tak. Że to właśnie miłość mimo tego, że jest uczuciem pięknym, to często jest uczuciem niszczącym wszystko i wszystkich dookoła. Szczególnie, gdy budowana jest na zdradzie i nieszczerości. Trochę się z tym nie zgadzam. Scenariusz jest tak napisany, że można spokojnie się wczuć w sytuację wszystkich bohaterów. Spójrzmy na Barbarę, która do tej pory żyła samodzielnie, a jedyne doświadczenie seksualne zdobyła jakieś dwadzieścia lat temu. Nie kręcą ją związki, uczucia i mężczyźni. Gdy poznaje Hamisha początkowo niechętnie nawiązuje z nim jakąkolwiek rozmowę. Boi się, że ten może skrzywdzić jej przyjaciółkę. Finalnie oboje to czynią. Ale czy są tacy źli do szpiku kości? Zdecydowanie nie.
To nie jest historia o romansie, który jest pielęgnowany i ukrywany przed światem. Barbara to osoba, która po namiętnych chwilach z Hamishem nie myśli o sobie i swoim szczęściu, lecz o tym, że zdradziła swoją przyjaciółkę. Ma żal do siebie, wyrzuty sumienia, obiecuje sobie, że więcej taka sytuacja nie będzie mieć miejsca. Oczywiście nie trzeba być wróżbitą Maciejem, żeby zgadnąć, że uczucia między tą dwójką zwyciężą. Od razu wówczas Barbara uzgadnia z kochankiem, że muszą powiedzieć Nikki o romansie. Nie chce się kryć i nie chce oszukiwać przyjaciółki. Ma świadomość, że ta rozmowa będzie niezwykle trudna, ale jest konieczna, aby zachować jakiekolwiek resztki godności.
Mnie szczególnie ujęło ukazanie wyrzutów sumienia Barby i jej walki samej ze sobą. Z jednej strony nie chce ranić przyjaciółki, z drugiej w końcu przeżywa miłosne uniesienia, których nigdy wcześniej nie zaznała. Boi się tego, że to uczucie ją zmieni, już widzi w sobie te zmiany. Widzimy jak boli ją to, że stała się osobą, która krzywdzi najbliższych, a nigdy tego nie chciała. Obwinia siebie, obwinia Hamisha, obwinia miłość.
zdjęcie: mat. Teatru 6. Piętro, fot. Paulina Pander
Nikki zostaje zraniona kolejny raz. Zachowuje się jednak z klasą. Opuszcza mieszkanie z podniesioną wysoko głową. Nie ma się czego wstydzić. Zaufała światu, była dla niego dobra, ale znów to ona obrywa. Może już się do tego przyzwyczaja, może znowu będzie się zastanawiać, czy to nie jej wina. To taka dobra dusza, której żal nam najbardziej.
Inna sytuacja jest z pokręconym Gilbertem. Mężczyzna skrycie kocha się w Barbarze, a na feralnym wieczorze wyznaje jej miłość będąc w stanie nietrzeźwości. Barbara nie dawała mu nigdy żadnych sygnałów ani nadziei. Nie ukrywa również przed nim tego, że Nikki wyprowadza się przez jej romans z Hamishem. Barbara popełnia błędy, ale potrafi brać to na klatę. Może reagowałaby inaczej, gdyby wiedziała, że na suficie mieszkania Gilberta znajduje się jej akt. I to taki akt bardziej ze stron pornograficznych niż arcydzieł antycznych. Dodatkowo u Gilberta nie brakuje ubrań kobiety, które miał oddać do punktu dla ubogich. Trudno obwiniać tu Barbarę i celować w nią okrutne spojrzenia, gdy słyszymy donośny płacz Gilberta. Mężczyzna nieszczęśliwie się zakochał, ale nie ma w tym winy pani Trapes.
W tym momencie warto wspomnieć o towarzyszącej nam przez cały czas muzyce zespołu Muse, do której też płacze Gilbert. Utwory świetnie się wkomponowują, ale nie przytłaczają. Melodia jest elementem, który przede wszystkim dodaje klimatu, ale też łączy poszczególne sceny. Podobną rolę można przypisać żółtej myszce, która od początku wprowadza nas w klimat londyńskiego miasta, a później jako przerywnik daje oddech aktorom i chwilę na zmianę miejsca lub czasu akcji.
Nieoczywiste prowadzenie historii w tej sztuce jest bardzo na plus. Po godzinie spektaklu wciąż nie bardzo wiadomo w czym tkwi problem i w jakim kierunku rozwinie się akcja. Najlepsze wrażenie myślę, że można odnieść, gdy pójdzie się na ten spektakl wiedząc tylko tyle co w podstawowym opisie, który dodałam wcześniej. Bez wczytywania się w to, kim są bohaterowie i jakie sytuacje będą mieć miejsce. Dajmy się zaskoczyć scenariuszem emocjami i żartami. A żarty są tu bardzo trafione. Wspomnę tylko o piosence z liceum św. Gertrudy. Ta piosenka, ta choreografia. O jeny, piękne! Wersja sprośna też daje radę!
zdjęcie: mat. Teatru 6. Piętro, fot. Paulina Pander
Na koniec ładna metafora. Poturbowana Barbara, kuśtykający Hamish, zraniona Nikki, płaczący Gilbert. Czy tak wygląda miłość? Czy z tym ona się wiąże?
Brawa za krótkie jak na ten występ i to aktorstwo. Ja bym tam chętnie stała jeszcze z 10 minut oklaskując całą czwórkę. To naprawdę dobry scenariusz uzupełniony o świetne aktorstwo i bardzo przyjemną scenografię. Bawiłam się przy tym wyśmienicie, a czas minął okrutnie szybko. Na takie spektakle można wchodzić nawet schodami na 6. piętro. Brawo!
KulturoNIEznawczyni
tagi: teatry Warszawa, spektakle teatr 6. piętro, najlepsze spektakle 2024, na co do teatru, spektakle warszawa, polecane spektakle, Things We Do for LOVE Teatr 6 piętro recenzja, Dereszowska, Liszowska, Kalita, Żurek, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, blog o teatrze, strona o teatrze
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
Nie w temacie tego przedstawienia, ale przedstawienia w tym teatrze. Byłam we wtorek na "Bóg mordu". Po wyjściu kupiłam bilety na kolejny spektakl, ale dobre miejsca były tylko w czerwcu :-). To trzeba zobaczyć. Gra aktorów jest po prostu odlotowa a Dereszowska przechodzi samą siebie.
Aktorka w trakcie spektaklu 3 razy się "zagotowała" (roześmianie się w poważnej scenie bliskiego patrzenia w twarz drugiego aktora). Skoro oglądam to w sztuce granej już od min. 3-4 miesięcy to korci mnie pytanie - może to było zamierzone?
Anna Dereszowska rzuciła mnie na kolana. Pozostali aktorzy przy niej, to statyści niezbędni do uwypuklenia jej aktorskiego kunsztu. Zawiodłam się reakcją publiczności. Jako jedyni biliśmy brawa na stojąco, owacje były bardzo krótkie. Było to najlepsze z czterech przedstawień na których byłam na 6.Piętrze.