top of page

"Tik, tik... BUM!" Teatr ROMA bez fajerwerków [recenzja]

Gdy wszyscy mówią "super". Ja mówię "sprawdzam". "Tik, tik... BUM!" na mojej liście spektakli do zobaczenia widniał już bardzo długo. Chęć wybrania się na tę sztukę podbijało mnóstwo bardzo dobrych recenzji, na które co trochę trafiałam. Gdy nastawiam się, że sztuka będzie fenomenalna, nie ma reguły, jaki jej odbiór faktycznie będzie. Niekiedy to co widzę przechodzi moje oczekiwania, a innym razem przychodzi chwila zastanowienia i rozczarowania. Dzisiaj, mimo wielkiej sympatii do Romy, kilka słów jednak o tym niespełnieniu oczekiwań.


Autorem popowo-rockowego musicalu jest amerykański kompozytor Jonathan Larson, którego można poniekąd odnależć w postaci głównego bohatera. Nie należy tego robić zbyt dosadnie, ale Jon w "Tik, tik... BUM!" jest w dużej mierze odwzorowaniem twórcy. Urodził się w 1960 roku, więc właśnie w 1990 dobija do trzydziestki, tak jak Jon w spektaklu. W tym wieku wciąż jest niespełnionym, raczkującym marzycielem, bo szerokiej publiczności nie jest znany. Sztukę wystawiał w latach 1990-1993, gdzie sam wcielał się w postać Jonathana. Początkowo więc na scenie nie towarzyszyły mu dodatkowe postaci.


To co ciekawe w biografii Larsona to to, że jego kolejną sztuką był musical "Rent", którego premiera zaplanowana została na końcówkę stycznia 1996 roku. Larson na wielogodzinnych próbach przed premierą czuł się bardzo słabo, trafił do szpitala, chwilę później z niego wyszedł, pojechał na kolejną próbę i zmęczony wrócił do mieszkania. Tej nocy, na dzień przed premierą, zmarł. Na prośbę rodziny spektakl się odbył i zyskał wiele pozytywnych recenzji i nagród. Jonathanowi jednak nie było nigdy dane ich odebrać i cieszyć się z sukcesu "Rent". Historia niezwykle smutna, ale może o "Rent" kiedyś napiszę nieco więcej. Dzisiaj jednak skupiamy się na musicalu z wcześniejszych lat kompozytora. Więc teraz kilka słów, o czym jest tak właściwie "Tik, tik.. BUM!"


plakat tik tik bum roma

O czym jest "Tik, tik... BUM!"?


"Tik, tik... BUM!" to opowieść o trójce młodych ludzi, których losy splatają się w nowojorskim Soho. Główny bohater, Jon, zbliża się do trzydziestki, czując tym samym presję sukcesu i emocje przemijania. Mieszka w skromnej mansardzie, marząc o spełnieniu artystycznych aspiracji. Tworzy dzieło o tytule "Superbia". Tykający zegar staje się symbolem nieubłaganie przemijającego czasu i ciągłej walki o marzenia. Jon walczy o życie na własnych warunkach, pomimo pokus "normalności" reprezentowanej przez przyjaciela Michaela, który odniósł sukces w marketingu.


Michael może pozwolić sobie na lepsze mieszkanie i samochód, ale to, co bezpowrotnie stracił to marzenia o karierze artystycznej. Jon nie chce odpuścić swoich aspiracji o zostaniu wielkim twórcom muzycznym. Za dnia kelneruje, aby wieczorami móc skupić się na tworzeniu musicalu. W życiu towarzyszy mu Susan, z którą jest w związku od ponad dwóch lat. Przeżywają miłosne uniesienia przeplatane z wzajemnym niezrozumieniem i różnym spojrzeniem na przyszłość. Dziewczyna chce się przeprowadzić w poszukiwaniu lepszego życia, ale Jon wie, że aby osiągnąć sukces muzyczny musi pozostać w Nowym Jorku. Wydarzeniem, które ma zmienić jego życie jest premierowe wystawienie sztuki, którą pisze od pięciu lat.


 

Teatr ROMA "Tik, tik... BUM!" - recenzja


Jeżeli jesteście wielkimi fanami "Tik, tik... BUM" i nie ma dla Was lepszego musicalu, to wiedzcie, że jest to jak najbardziej zrozumiałe. To jest piękne, że mając różny gust i różne spostrzeżenia, możemy zachwycać się zupełnie innymi produkcjami. Gdyby wszyscy mieli takie same odczucia, byłoby niezwykle nudno, prawda? Zaczynam tak zmiękczać, bo wiem, że po 100 minutach na widowni Novej Sceny Romy, wyszłam z mieszanymi uczuciami.


tik tik bum Teatr ROMA - kadr ze spektaklu

źródło: Teatr ROMA, mat. prasowe


Dobrych słów kilka...


Zacznę od tego, co bardzo mi się podobało. Jeśli kiedykolwiek byliście na kameralnej scenie tego teatru, to doskonale znacie ten klimat. Bliskość aktorów będących na scenie, którzy są wręcz na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli siedzicie dalej niż w pierwszym rzędzie, jest fenomenalna. To takie miejsce, do którego bym przychodziła codziennie, gdybym bardzo chciała skupić się na każdym detalu sztuki i pracy aktora. Widok na scenę jest świetny, nagłośnienie również, a nawet na tak niewielkiej powierzchni można zaczarować wnętrze odpowiednią scenografią na tyle, że zupełnie zapominamy, że jeszcze kilka kroków wcześniej oddychaliśmy warszawskim powietrzem. Teraz jesteśmy w Stanach Zjednoczonych i to aura nowojorskiego Soho jest najmocniej wyczuwalna.


Na scenie pojawiają się znane widzom Romy twarze. W przypadku spektaklu, na którym byłam w roli Jona pojawił się Marcin Franc, a towarzyszył mu przyjaciel Michael (Maciej Dybowski) oraz ukochana dziewczyna - Susan (Maria Tyszkiewicz). Każda wizyta w Romie oznacza świetną jakość muzyki i wokali artystów. I w tym przypadku było tak samo. Jakość wykonań, precyzja i siła głosów całej trójki była na bardzo wysokim poziomie. Nie ma się do czego doczepić, a jest się czym zachwycać. Bardzo podobały mi się również wstawki, gdzie Susan i Michael wchodzili w role innych postaci. I tak o to Maciej Dybowski odgrywał ojca Jona, czy stażystę w pracy, a Susan wcielała się w rolę agentki Jona, szefowej Michaela, czy podkładała głos matce głównego bohatera. Fajne to było! Dzięki takim krótkim epizodom można było podziwiać wielobarwność aktorską Dybowskiego i Tyszkiewicz, którzy byli jak kameleony dopasowując charakter oraz barwę głosu do nowych postaci. Marcin Franc w roli Jona czuł się bardzo swobodnie. Było widać luz i obycie z tą postacią. Interakcja z widzami z pierwszego rzędu była również bardzo naturalna i swobodna, a wokalnie stał na wysokim poziomie. Muzyka na żywo to również coś, co warto docenić. Scena ROMY mimo że niewielka to jest bardzo dobrze przemyślana i świetne jest to, że przez cały czas trwania przedstawienia widzimy muzyków grających na instrumentach.


tik tik bum Teatr ROMA - kadr ze spektaklu

źródło: Teatr ROMA, mat. prasowe


... i kilka słów o rozczarowaniu


No dobra, same zachwyty, ale przecież już wspomniałam, że nie wyszłam w pełni zadowolona z tego musicalu. Moje odczucia są wręcz średnie, a dlaczego, o tym za moment. Kiedy idę do teatru bardzo liczę na to, że poznam historię, która zawładnie moim sercem, z którą się utożsamię, wczuję się w emocje bohaterów, a przemyślenia zostaną ze mną na długo. Tutaj to właśnie scenariusz mi nie zagrał. Nie byłam w stanie w żaden sposób wejść i zachwycić się tym, co przedstawione na scenie. I wcale nie chodzi o to, że do trzydziestki brakuje mi czterech lat, a wręcz przeciwnie, bo śmiało mogę powiedzieć, że zawirowania życiowe, szukanie sensu życia i zastanawianie się, czy nie jest już na pewne rzeczy za późno, jest u mnie na porządku dziennym. W mojej głowie tytułowe tik, tik, bum rozbrzmiewa, więc można stwierdzić, że jestem dobrym materiałem na widza tego muzycznego spektaklu. Historia, która mnie nie wciąga wydaje mi się nieco naiwna, może niepełna, może pozbawiona większych emocji. Nie ciągnie jej świetna muzyka, lecz taka, której po wyjściu z Romy nie jestem w stanie nawet zanucić. Nie wpada do głowy, nie trzyma się ze mną, wpada i wypada. Piosenki muzycznie są bardzo podobne, niczym wielkim się nie wyróżniają, a idąc na musical liczę na historię i melodię, która mnie rzuci na kolana. Tu te dwa elementy mnie zawiodły.


Niestety dla mnie jest to musical, który zapewne zapomnę za tydzień. Nie wzbudził we mnie takich emocji, na jakie liczyłam, a przemyślenia, które dał, nie zostały postawione na konkretnych fundamentach. Nie oznacza to, że sztuka jest zła i niewarta obejrzenia. Oznacza to tylko dla mnie tyle, że widziałam musicale znacznie lepsze i bardziej wyraziste, a ten nie będzie faworytem do zestawienia najlepszych wydarzeń artystycznych 2024 roku. Jeśli się zastanawiacie, czy iść na "Tik, tik.. BUM!" to zawsze zachęcam, bo tylko na własnej skórze możecie się przekonać, czy dana sztuka do Was trafia, czy niekoniecznie. Idźcie i pozwólmy się sobie nie zgodzić z naszymi opiniami!




Inną moją relację z małej sceny ROMY możecie przeczytać w poniższym artykule. Tu było dużo zachwytów!




KulturoNIEznawczyni


tagi: Tik, tik... BUM! Teatr ROMA recenzja, roma tik,tik, bum, opinia, ocena, czy warto, relacja, na co do teatru, na co do romy, teatr muzyczny, musical, musical rockowy, teatry muzyczne Warszawa, blog o teatrze, blog o muzyce, blog o literaturze, strona o teatrze, recenzje teatralne

1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

1 Comment


Właśnie wróciłam z Romy. Dlaczego pojechałam na ten musical? Przede wszystkim dlatego, że po operach, jestem maniaczką musicali. po drugie mam bilety na "Rent" w Teatrze Variete w Krakowie i chciałam lepiej poznać Larsona. To był miły wieczór, jak zawsze zresztą w Romie, a Larson już lekko zagnieździł się w mojej głowie.

Like
bottom of page