Wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Zapakować najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyć w świat zapominając o wszystkim, co do tej pory nas otaczało. Jeśli mieliście choć raz taką myśl, to znacznie łatwiej będzie wam wczuć się w sytuację bohaterek spektaklu "Uciekinierki" w reżyserii Wojciecha Adamczyka granego na Scenie 20 w Teatrze Ateneum. Czy jest to jednak historia dla każdego współczesnego uciekiniera?
Ostatnio przekonałam się, że spektakle z udziałem jednej lub dwóch postaci potrafią wywołać tyle samo, a nawet więcej emocji niż te, w których występuje większa liczba aktorów. Z tego względu już nie obawiam się wybierania spektakli z bardziej kameralną obsadą. O "Uciekinierkach" nie wiedziałam zupełnie nic. Zgodnie z moją zasadą, nigdy nie czytam recenzji przed pójściem do teatru. Nie ma chyba nic gorszego od błądzenia w cudzych oczekiwaniach czy opiniach. Czysta głowa w tym przypadku to dla mnie podstawa.
O czym jest sztuka "Uciekinierki"?
Na scenie dwie kobiety, które spotykają się na drodze krajowej w środku nocy. Margot (Sylwia Zmitrowicz) z walizkami i dużym podróżniczym plecakiem z niepowodzeniem łapie stopa już dłuższy czas. Bez zahamowań, ale z jedną, małą torebką na jej miejsce wpada Claude (Magdalena Zawadzka). Staje przed Margot i zaczyna swoje polowanie. Oczywiście młodsza z kobiet zauważa nietakt nowej autostopowiczki i dzieli się z nią swoimi przemyśleniami. To tak bardzo lekko ujmując.
Chwilę później poznajemy kobiety i ich sytuacje. Margot ucieka przed własną rodziną. Nie chce być już służącą dla dorosłych ludzi. Ma też dość życia, w którym nie ma miejsca na własne "ja". Claude natomiast to energiczna starsza pani, która została "niewolniczką" domu spokojnej starości. Właśnie ta spokojna starość jej tam bardzo nie w smak. Ma wciąż chęć do elektryzującego życia i nie chce przebywać wśród smutnych, nudnych ludzi. I tak spotykają się na drodze krajowej i wspólnie wyruszają w podróż.
źródło: mat. prasowe Teatru Ateneum, fot. Bartek Warzecha
Spektakl "Uciekinierki" to historia, która miała duży potencjał, by poruszyć temat ucieczki - zarówno fizycznej, jak i emocjonalnej. Niestety, mimo obiecującego cytatu „Nie wiem dokąd jadę, ale wiem, od czego uciekam”, całość nie zdołała przekonać mnie ani wizualnie, ani fabularnie. Sztuka złożona z oddzielnych scenek, które niby mają prezentować wspólny obraz, a jednak każda opowiada trochę o czymś innym. Nie tworzy to spójnej całości. Zdecydowanie zabrakło mi płynnych przejść między aktami, a muzyka - mająca być elementem łączącym - niestety wypadła źle. Wesołe nuty, grane jako przerywnik, gdy kurtyna opada, pozbawiły spektakl klimatu i skutecznie rozdzielały fragmenty historii, zamiast je zgrabnie scalać.
Tych sytuacji, gdy wpatrujemy się w opuszczoną kurtynę, po której miga czerwone światełko, jest znacząco zbyt wiele. Dzieje się to na potrzebę zmiany scenografii, ale wygląd sceny zupełnie nie jest wart takich przerw. Scenografia w tym spektaklu jest po prostu poniżej oczekiwań. Jest bardzo uboga, nie dodaje klimatu, a wręcz może wprowadzać w błąd. Jest to najgorszy punkt tego przedstawienia.
źródło: mat. prasowe Teatru Ateneum, fot. Bartek Warzecha
Scenografia zupełnie nie pozwalała wciągnąć się w opowiadaną historię. Centralnym elementem była niebieska podłoga, która przytłaczała całe przedstawienie, odciągając uwagę od aktorów i fabuły. Bez względu na to czy jesteśmy w domu spokojnej starości, na drodze szybkiego ruchu, czy na farmie - wszędzie jest ona: n i e b i e s k a podłoga. Scenografia była mocno uproszczona i sprowadzona do dosłownie pojedynczych elementów, takich jak znak drogowy, krowa, czy łóżko. Bywały momenty, gdy scenografia nie współgrała z tym, co działo się na scenie - fotel na środku, sugerujący, że jesteśmy w domu, a w tle krajobraz, który nijak nie pasował do wnętrza. Jeśli chcemy zaznaczyć, że bohaterki są w salonie, lepiej wyświetlić właśnie dalsze wnętrze domu, a nie widok, jak mniemam, który widać zza okna. Wszystko to sprawiało wrażenie niedopracowania.
źródło: mat. prasowe Teatru Ateneum, fot. Bartek Warzecha
Uwielbiam piękne scenografie, dlatego tak dużą uwagę na nie zwracam. Gdyby sztuka uwiodła mnie scenariuszem, to pewnie temat wizualnej otoczki spadłby na dalszy plan. Niestety fabularnie spektakl mnie również nie porwał.
Sam scenariusz nie przekonał mnie do opowieści Margot. Jej ucieczka zdaje się prowadzić donikąd, bez wyraźnego celu czy głębszego przesłania. Postać jednej z dwóch głównych bohaterek pozostał dla mnie płaski, a cała historia niewciągająca. Żarty są kwestią sporną - o ile część widowni reagowała śmiechem, dla mnie mnie były one przewidywalne. Szczerze zaśmiałam się raptem kilka razy. Czasem tyle wystarczy, jeśli uznamy ten spektakl za komedio-dramat, ale w opisie widnieje jasno, że jest to komedia.
Aktorsko sztuka wypadła jednak bardzo dobrze, zwłaszcza w wykonaniu Magdaleny Zawadzkiej, której gra aktorska mocno przypominała mi popisy aktorskie Marty Lipińskiej ze sztuki "Lepiej już było" Teatru Współczesnego. Panie są w podobnym wieku i u obu czuć piękną, dawną szkołę aktorską. Takiej gracji w ruchu, elegancji i znakomitej, naturalnej dykcji często się obecnie nie spotyka. Sylwia Zmitrowicz jest nieco w tle swojej koleżanki. Nie jest to źle odegrana rola, ale wydaje mi się mało naturalna w porównaniu z tą odgrywaną przez Magdalenę Zawadzką. Może zbyt często Margot ma podobne emocje, którym towarzyszy podniesiony ton głosu. Coś w tej postaci mi nie pasuje, ale bardzo możliwe, że jest to kwestia scenariusza, za który odpowiedzialni są dwaj francuscy aktorzy: Pierre Palmade i Christophe Duthuron.
źródło: mat. prasowe Teatru Ateneum, fot. Bartek Warzecha
Kto nie był na widowni Sceny 20 Teatru Ateneum, ten powinien się tam wybrać, żeby zobaczyć, jaki komfort można czuć oglądając spektakl. Widownia jest zaprojektowana perfekcyjnie, a uskok między rzędami jest wręcz wymarzony. Nie ma mowy, aby ktokolwiek głową zasłaniał choćby fragment sceny. Siedząc w rzędzie X mogę powiedzieć, że odbiór tego miejsca miałam fantastyczny. Życzyłabym sobie, aby każda widownia dawała taki komfort odbioru sztuki, jak ta przy Wybrzeżu Kościuszkowskim.
KulturoNIEznawczyni
tagi: Uciekinierki Teatr Ateneum recenzja, Scena 20, teatr, spektakl, sztuka, warszawa, komedia, recenzja, opis, opinie, ocena, czy warto, widownia, strona o teatrze, krytyk teatralny, opinie teatralne, strony o teatrze, strona o teatrze
Na "Uciekinierkach" byłam w Teatrze Powszechnym w Łodzi, grała Barbara Szcześniak i Beata Ziejka, obie aktorki tegoż teatru. Przedstawienie było wyśmienite. Fakt scenografia żadna, bo jakaś droga i porozrzucane walizki ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Kunszt sztuki aktorskiej był przeogromny, a fabuła wciągająca.